Reklama
Polityka_blog_top_bill_desktop
Polityka_blog_top_bill_mobile_Adslot1
Polityka_blog_top_bill_mobile_Adslot2
Kultura 2.0 - Cyfrowy wymiar przyszłości Kultura 2.0 - Cyfrowy wymiar przyszłości Kultura 2.0 - Cyfrowy wymiar przyszłości

21.12.2006
czwartek

Wybierz wersję 2.0 człowieka roku Time’a – mutanci, Yugol czy Tim?

21 grudnia 2006, czwartek,

Nie potrafię się powstrzymać od pisania o tym, o czym piszą już wszyscy (np. u nas Mirek, trzy posty temu) – przynajmniej nie zamieszczę więc linku. Pismo „Time” mianowało człowiekiem roku „you”. Szybki przegląd wycinka blogosfery, który obejmuję swoim wzrokiem pokazuje, że różnie to „you” jest interpretowane:

populistycznie: „wczoraj, wszyscyśmy (my, biali, cywilizowani, jedzący myszką i widelcem) ludzie zostali człowiekiem roku time’a” (net to)

egoistycznie: „Magazyn Time […] przyznał tym razem tytuł… mnie”. (pracownia54)

biznesowo: „Magazyn ‚Time’ docenił szybko rozwijające się internetowe społeczności, przyznając im prestiżowy tytuł Człowieka Roku” (gazeta.pl)

trzeźwo: ” Człowiek Roku, czyli nic wielkiego” (error300)

I każdy trop jest w jakiś sposób słuszny. Time postąpił populistycznie, bowiem nie jest prawdą, że każdy z milionów zaglądających w zamieszczone na okladce numeru czytelników patrząc na swoje odbicie zobaczy „you”. Myślę, że więcej racji mają osoby, które twierdzą, że gen odpowiedzialny za kreatywność (oznaczmy go 2.0) jest rozsypany dość rzadko w społeczeństwie. Niektórzy proponują regułę 1% tworzy, 10% poprawia, 89% korzysta. Marek Futrega powiedział mi kiedyś, że na dowolną akcję organizowaną przez niego na kurniku reaguje około 0,1% osób. Z polskiej Wikipedii korzystają miliony – a piszą ją tysiące internautów.

estem przekonany, że nastąpi wymiana pokoleniowa. W młodszym pokoleniu od mojego zaszło coś w rodzaju mutacji, na skutek której obecność genu 2.0 będzie dużo bardziej zapewne widoczna. Ale to oznacza, ze Time pospieszył się o jakieś 10-20 lat… Dzisiaj schlebia masom, gdy tak naprawdę powinien uszanować garstkę mutantów obarczonych genem 2.0.

Egoistyczny trop jest słuszny dlatego, że co jak co, ale polskim blogerom piszącym o nowych mediach raczej Time’owe „you” się należy.

Trop biznesowy z kolei pozwala trzeźwo spojrzeć na populistyczne zagranie Time’a. Warto pamiętać, że lusterko na okładce ma ramkę taką samą, jak dowolny klip wideo Youtube. Przypadek? Chyba nie. Cała trudność z tendencją uchwyconą przez Time (nazwijmy ten trend „Generacją You”) wynika z faktu, że nie potrafi ona istnieć bez pośredników – w dużej mierze biznesowych. Wnikliwie analizuje to Vagla:

„Wedle komentarzy – nadchodzi rewolucja (ewolucja) informacyjna, ale wydaje mi się, że to tylko pozory. Coś się zmienia, jednak niekoniecznie chodzi o oddanie członkom społeczności wpływu na dyskusje publiczną, na dystrybucję treści. Zmienia się tylko model kontroli nad treściami […] Ale nadal to nie końcowy użytkownik kontroluje te treści, a zmiana następuje jedynie na funkcji dystrybutora, a większość tegorocznych „ludzi roku” nadal uważana jest przez poszczególne systemy prawa za przestępców”.

Tu warto przywołać rozróżnienie, zaproponowane przez Lessiga, na serwisy umożliwiające „prawdziwe dzielenie się” (true sharing) oraz te pozwalające jedynie na „dzielenie się oszukańcze” (fake sharing). Te pierwsze

„nie próbują wywierać całkowitej kontroli nad udostępnianymi treściami. Innymi słowy zezwalają, by treści krążyły tak, jak zechcą tego użytkownicy”.

Tymczasem drugi typ serwisów

„udostępnia narzędzia pozwalające sądzić, że dochodzi do dzielenia się. Jednak w rzeczywistości narzędzia te kierują ruch [treści] i kontrolę w stronę pojedynczej strony”.

Myślę, że rozróżnienie jest istotne. Bowiem nie pora jeszcze usiąść na laurach i czuć, jak gen 2.0 buzuje w nas. Jeśli „you” rzeczywiście spowodowało w ostatnim roku rewolucję, to należy dobrze zastanowić się, w jaki sposób ona przebiega.

Na liście Creative Commons Polska dyskutujemy właśnie na temat Youtube. Lessig zarzucił serwisowi, że nie umożliwia ściągnięcia w prosty sposób klipów (co jest konieczne jeśli chcemy na przykład je remiksować). Ale wydaje mi się też, że Youtube również niezbyt uczciwie dzieli się z twórcami pieniędzmi. Niektórzy uważają, że jest to uczciwa transakcja, np. net to pisze tak:

„brzmi to jak wyzysk, ale w istocie wyzyskiem nie jest, gdyż użytkownicy tworząc treści chcą wyrazić siebie, czy nawiązać więzi społeczne, a nie zarabiać. zaś szefostwo myspace… wręcz przeciwnie. innymi słowy ci pierwsi poruszają się w „attention economy”, zaś ci drudzy obrastają w tłuszczyk w „cash economy”.”

Do tego zwolennicy takiego patrzenia dodają, że twórcy wchodzą w te układy z własnej woli, a że konkurencja rynkowa powoduje, że mogą oni wybierać i „głosując butami” odrzucać serwisy oszukańcze. Nie jestem przekonany, że tak jest – a to dlatego, że istnieje duża dysproporcja choćby dostępnych zasobów między takim „you”, a machiną wielkiego serwisu Web2.0.

Żyjemy w okresie przejściowym, w którym rzesze „you” wierzą, że są jedynie amatorami, i że w ich przypadku nie liczą się reguły stosowane w „głowie kultury”, a dotyczące poszanowania ich twórczości i wynagrodzenia za nią. Uważam, że twórcy-„amatorzy” z czasem upomną się o te prawa. Uważam też, że będą mieli do tego prawo, choć jednocześnie wierzę, że dużo więcej w nich wiary w „duch dzielenia się”, która skłania do stosowania otwartych licencji i produkcji społecznej (jak to nazywa Benkler), która ignoruje wymiar rynkowy i finansowy.

Niemniej pamiętajmy, że tak wiele tłumacząca teoria „długiego ogona” odnosi się niemal wyłącznie do pośredników, którym wydłuża się katalog produktów, na których mogą zarabiać. Myślę, że ma sporo racji Mark Cuban, który pisze o „gettcie długiego ogona” tak:

„Żaden twórca treści nie chce się znajdować w długim ogonie”.

Oczywiście Cuban przerysowuje sytuację – są twórcy zadowoleni ze swej pozycji w ogonie. Ale ma rację twierdząc, że marzeniem wielu z nich jest się z ogona wydostać – i do tego potrzebują przede wszystkim pieniędzy, a te pochodzą od różnego rodzaju, ujmując ich ogólnie, pośredników.

Podsumowując uwagi Vagli, Lessiga i Cubana, za Time’owym „you” kryje się machina pośredników, na której twórcy ciągle polegają – widząc sprawy w czarniejszych barwach można powiedzieć wręcz: „która ciągle pociąga sznurki”. Być może Time powinien był przyznać tytuł Istoty Roku Googlowi? Albo w ramach kompromisu – Yugolowi, hybrydzie człowieka i Web 2.0, która może konkurować o miano motoru zachodzącej rewolucji ze zmutowanym genem 2.0 (jeśli ktoś stawia genetykę ponad cybernetykę).

Zakończmy trzeźwym spojrzeniem (do którego jeszcze powrócę, ogólnie rzecz biorąc uważam, że pora – szczególnie w Polsce – uzupełnić / zastąpić nadęte hasła i manifesty rzeczowymi analizami i badaniami). Time, jak wielu, stara się udowodnić wyjątkowość sieci anno domini 2006: „you”, czytamy w uzasadnieniu, zawdzięcza sukces WWW – ale nie tej z czasów Tima Berners-Lee, ani też tej z czasu bąbla dotcomowego – tylko „nowej Sieci”. (Tak na marginesie, Time przez chwilę, według Stevena Berlina Johnsona, chciał przyznać tytuł fenomenowi „Web 2.0” – co oczywiście byłoby dużo mniej sexy i ekscytujące, niż taki „you”).

Wywołany do tablicy Tim niedawno powiedział w wywiadzie tak:

„Web 1.0 polegała na łączeniu ze sobą ludzi. Była przestrzenią interaktywną/ Myślę, że Web 2.0 to odrobina żargonu, której nikt nawet w pełni nie rozumie. Jeśli Web 2.0 to blogi i wiki, to chodzi tak naprawdę o ludzi [łączących się] z ludźmi. Ale tym Sieć była w założeniu od samego początku”.

Reklama
Polityka_blog_bottom_rec_mobile
Reklama
Polityka_blog_bottom_rec_desktop

Komentarze: 2

Dodaj komentarz »
  1. Oczywiście moje egoistyczne spojrzenie na tytuł jest mocno na wyrost- to pewnego rodzaju pierwsza i jednocześnie prowokacyjna reakcja, bo przecież angielskie you niekoniecznie należy rozumieć jednostkowo, ale raczej jako „wy”. Nowością w „nowej sieci” (chociaż idea, jak mówi zacytowany wyżej Berners Lee nie jest nowa) to możliwość współpracy wielu internautów i przekazanie każdemu chętnemu narzędzi do publikowania (inna sprawa, że niektórzy jak youtube wykorzystują naszą energię do generowania zysków i nie pozwalają na rzeczywiste dzielenie się utworami).

    Chociaż uważam, że manifesty są ważne i fascynuję się nowymi możliwościami nowej sieci (w HIPERbLOGU zachwycałem się jeszcze mocniej niż w pracowni54: http://hiperblog.blogspot.com/2006/12/znowu-czowiek-roku-odpowied-na-wpis-w.html dyskutując z Damianem Muszyńskim: http://pracownia54.blogspot.com/2006/12/konferencja-wychowanie-przez-wiat.html) to jednak uważam, że jeśli nie będziemy ostrożni, całe web2.0 i „nasz” tytuł roku okażą się tylko zagrywką, która ma osłabić naszą czujność podczas pacyfikowania przestrzeni wspólnej, wolnej kultury, jaka ma szansę się narodzić również we współpracy z wielkim biznesem.