Reklama
Polityka_blog_top_bill_desktop
Polityka_blog_top_bill_mobile_Adslot1
Polityka_blog_top_bill_mobile_Adslot2
Kultura 2.0 - Cyfrowy wymiar przyszłości Kultura 2.0 - Cyfrowy wymiar przyszłości Kultura 2.0 - Cyfrowy wymiar przyszłości

24.07.2007
wtorek

Kłamstwa internetu ujawnione

24 lipca 2007, wtorek,

Marta Strzelecka opublikowała w „Gazecie Wyborczej” tekst pt. „Kłamstwa internetu”. Internet – taka jest teza tekstu –

„Ma kilka poważnych grzechów – twierdzą jego krytycy. Najważniejsze z nich to egoizm, amatorszczyzna, agresja i kłamstwo.”

Chwilę później przywołana jest osoba Andrew Keena – bodajże Larry Lessig niedawno prognozował, że książka Keena będzie pretekstem do odgrzania tradycyjnych argumentów przeciw kulturze sieciowej. I rzeczywiście, potem pojawia się seria argumentów krytycznych, które jednak średnio trzymają się kupy.

Przyznam, że dosyć mnie ten tekst zirytował – zbyt jest bowiem czarno-biały. Jest dla mnie oczywiste, że internet ma jasne i ciemne strony – ale nie jest zbyt przydatne łączenie razem wszystkich negatywnych aspektów i grożenie w ten sposób mroczną stroną internetu.
Do tego przytaczane przez Strzelecką argumenty krytyków nie są zbyt mocne. Ich wspólnym mianownikiem jest przyjęcie podziału na produkcję kultury „profesjonalną” i „amatorską”. Pierwsza jest w porządku, druga jest kiepska bądź wręcz szkodliwa. Jest to podział moim zdaniem zupełnie niesłuszny – przez co zarzuty łatwo można obalić.
Tak więc George Lucas krytykuje Youtube za to, że zamiast sztuki serwuje cyrk i igrzyska:

„W cyrku najważniejsza jest akcja. Wyrzuć chrześcijanina na pożarcie lwom.”

Rozbawiło mnie to stwierdzenie – bowiem to Lucasowi zawdzięczamy pamiętną scenę z „Powrotu Jedi”, w której zły Jabba rzuca więźniów na pożarcie Sarlaccowi, ku uciesze gawiedzi imprezującej na kosmicznym poduszkowcu. I kilka innych niezłych cyrkowych kawałków.

Dalej pojawia się zarzut wobec Wikipedii: każdy może tam wpisać swoją wersję prawdy. Trzeba chyba tylko dodać, że wersje te są następnie uzgadniane podczas umożliwionego przez technologię wiki dialogu, który stanowi rzadki przypadek tego rodzaju negocjacji punktów widzenia w przestrzeni publicznej. Oraz należy sobie postawić pytanie – czy na pewno lepsza jest alternatywa: dominująca pozycja jednej wersji prawdy, zapisanej w „profesjonalnej encyklopedii”?

Dostało się wreszcie biednemu Noah Kalinie za serię autoportretów, które pieczołowicie robił przez kilka lat – pracę rzekomo zbyt banalną (amatorską, egoistyczną), która na fali – jak rozumiem – trendu 2.0 przyniosła mu (niezasłużoną) sławę. Bardzo podobną pracę tworzy Roman Opałka – tylko że w ramach instytucji „sztuki wysokiej” – i jemu nikt zarzutów nie stawia. Kalinie można zaś co najwyżej zarzucić powielanie cudzych pomysłów, a nie „amatorszczyznę”.

Amatorszczyzna okazuje się być podstawowym zarzutem wobec internetu (taka jest, jak rozumiem, teza książki Keena – jak zauważa Marta Klimowicz nikt jej jeszcze nie czytał, a wielu o niej dyskutuje). A więc wracamy do stwierdzenia, że internet to śmietnik – tylko że wyrażonego w kategoriach dwuzerowych.

Skasowałem już kilka końcowych akapitów, więc najwyraźniej się z nim teraz nie rozprawię. Temat nadaje się chyba na sążnisty esej, zresztą cały nasz blog można traktować jako uporczywe dowodzenie tezy przeciwnej. Nie mogę się doczekać premiery „Kultu amatora”, oby tylko książka sprowokowała faktyczną dyskusję, a nie falę nieuzasadnionej krytyki.

Reklama
Polityka_blog_bottom_rec_mobile
Reklama
Polityka_blog_bottom_rec_desktop

Komentarze: 9

Dodaj komentarz »
  1. może i nieprawda; ale Śmieci — coraz więcej…;-)
    i ?Artystów”.
    i ?Dzieł”…
    i ?Esejów”…
    (i tylko Widzów jakby ubyło… każdy mówi; mało kto słucha.)

  2. ach, i znów zapomniałem, że tu PL cudzysłowy — nie działają.
    (zresztą kto dziś pamięta, że takie były…;-))

  3. Odnośnie tezy o tym że „Internet to śmietnik” przypomina mi się dyskusja na temat legalności pornografii, którą oglądałem parę lat temu w TV. Na zarzut o treści „pornografia to kloaka ludzkości” obecny w studiu J. Stantorski odpowiedział: „a potrafi Pan wyobrazić sobie ludzkość bez kloaki”? To samo można odnieść dzisiaj do Internetu. Jako sieć (społeczna)
    jest on niczym więcej jak tylko lustrem rzeczywistych postaw i stosunków społecznych. Z tej perspektywy wszelkie rozważania o tym czy jest on dobry, czy też zły świadczą jedynie o ignorancji rozważającego.

  4. Reklama
    Polityka_blog_komentarze_rec_mobile
    Polityka_blog_komentarze_rec_desktop
  5. Ja bym się aż tak nie irytował, po prostu taka chyba jest niestety logika artykułów prasowych – stawiają dość proste tezy. Ta sama autorka pisała w bardzo pochlebny sposób o nowych zjawiskach związanych z internetem, ale tym razem chodziło o pokazanie drugiej strony. Szkoda, że zabrakło miejsca na inne argumenty, ale musimy mieć świadomość, że przeciętnego czytelnika Gazety aż tak bardzo to wszystko nie interesuje 🙂

  6. Mirek, rzeczywiście pisała, i stąd ten tekst trochę mnie zaskoczył. Uważasz, że rzeczywiście tak wygląda druga strona internetu? Poza tym nie zirytował mnie sam tekst, tylko przywoływane w nim argumenty – przyznasz, że umiarkowanie słuszne.

  7. Panowie, problem stawiania prostych tez i ich „udowadniania” to jedno. Inna rzecz, że nie widzę jakoś chęci promowania serwisów niszowych, które mają bardzo wartościową treść. Zresztą pal licho promowanie, czy działy „Internet” w gazetach i czasopismach informują o tego typu serwisach? Nie. Pomijają je również działy tematyczne, choć przecież naturalnym byłoby wskazywanie czytelnikom, gdzie mogą znaleźć coś ciekawego.

    Rzucam okiem na Gazeta.pl. Na pierwszej stronie działu „Nauka” są linkowane dwa wpisy z bloga „Archeowieści”. Rozumiem, że Agora promuje swoje produkty i linkowane są tylko blogi z platformy Blox.pl, ale czy naprawdę nie ma tam już żadnego bloga naukowego / tematycznego?
    Idąc dalej patrzę na interesujący tekst „Matematyka kontra ślepy los”, w którym już takiego linkowania nie ma. Mogę zrozumieć, że blogów matematycznych zbyt wiele nie ma, ale gdyby tak dziennikarz podawał linki do źródeł, z których korzystał przy pisaniu tekstu, może byłoby to dla kogoś odkrycie?

    Pozwolę sobie na odrobinę prywaty, która jednocześnie będzie moją odpowiedzią na bzdurne teksty z tezą, pisane chyba tylko dla wierszówki i zapchania dziur podczas sezonu ogórkowego.

    Z początkiem czerwca padł pomysł przepisania dzienników bojowych dywizjonów Polskich Sił Powietrznych w Wielkiej Brytanii i udostępnienia ich online. Oryginały składowane są w brytyjskich National Archives i dla zdecydowanej większości zainteresowanych nie są łatwo dostępne. Projekt jest spory, bo do przepisania i opracowania jest blisko 1200 dokumentów. Jak się jednak okazuje, wystarczy tylko chcieć — Jacek Kutzner, badacz historii PSP w Wielkiej Brytanii, dostarczył dokumenty i koordynuje całość prac, grono ochotników rozpoczęło przepisywanie dokumentów, a niżej podpisany przygotował i zaopiekował się projektem od strony informatycznej.

    Ponieważ zachowano język oryginałów, serwis Polish Air Force Operations Record Books 1940-1947 jest dwujęzyczny. Dzięki temu projekt ma większy zasięg, a tym samym większa jest dostępność opublikowanych materiałów.

    Ciekawym wielce, czy ten projekt też zostałby przez autorkę zakwalifikowany do śmieci, wszak przepisują go ochotnicy i nikt im z kijem nad głową nie stoi…

  8. Świetna inicjatywa – ostatnio pojawiały się tutaj wątki historyczne i od razu mamy interesujący przykład wykorzystania internetu jako narzędzia upowszechniania historii. Skoro instytucje odpowiedzialne za dziedzictwo narodowe nie zawsze robią to, do czego zostały powołane, pozostaje liczyć na zapaleńców. Miło przeczytać, że tacy jeszcze są 🙂

  9. Takich inicjatyw mogłoby być znacznie więcej, ale obok braku funduszy głównym problemem są moim zdaniem przepisy, niewielkie zaufanie społeczne i zwyczaje.

    Żeby powstał tego typu projekt, trzeba go najpierw chcieć zrobić. Tutaj mamy pierwszą przeszkodę, bo to tematyka niszowa i w sumie nieduży serwis. Ciężko się nim chwalić, bo to nie jest monumentalna i kosztowna inwestycja, którą można byłoby pokazać w mediach i do której można byłoby przygotować oficjalne otwarcie.

    Gdy są już chęci, pojawiają się przepisy. Instytucja państwowa musi rozpisać przetarg, zaplanować prace, personel etc. W tego typu przetargach z reguły nie biorą udziału niewielkie firmy, jak moja. Takie projekty trafiają do dużych „agencji interaktywnych”, które niekoniecznie wyprodukują dobry serwis, ale na pewno dobrze na nim zarobią. Koszty stworzenia takiego serwisu można skalkulować dowolnie, bo w zależności od chęci można je zawyżać praktycznie w nieskończoność.

    Mam wrażenie, że w większości instytucji nie ma zbyt dużego zaufania społecznego. To nie pozwala im skorzystać z usług małych firm, jak też nie pozwala im skorzystać z pomocy wolontariuszy, którzy za darmo pomogliby takie serwisy wypełniać treścią. Po części jest to zapewne związane z przepisami, bo jak takich osobników traktować? Jeśli jak pracowników, to co z ZUS-em i wynagrodzeniem? Jeśli jak ochotników, to jak można im dać do ręki eksponaty / zbiory?

    Koszt budowy i utrzymania tego typu serwisu jest niewielki, dzięki korzystaniu z narzędzi Open Source. Jeśli porównać go z wielkimi i głośnymi projektami finansowanymi ze środków publicznych, to koszt tego projektu jest praktycznie znikomy.

    Przypuszczam, że przyszłością tego typu projektów naukowych są grupy wolontariuszy koordynowane i finansowane przez fachowców. W pewnym sensie jest to model podobny do Wikipedii, ale ograniczony do ściśle określonej tematyki oraz tworzony wyłącznie w oparciu o materiały źródłowe.

    Wartość (przydatność / oddziaływanie) tego typu serwisów ciężko ocenić. Statystyki pokazują, że przy wprowadzeniu zaledwie 10% docelowej liczby dokumentów do serwisu trafiają osoby z tak egzotycznych dla Polski krajów, jak Republika Zielonego Przylądka, Zjednoczone Emiraty Arabskie czy Hong Kong. Bez Internetu zdecydowana większość z nich najprawdopodobniej nigdy nie byłaby w stanie do tych dokumentów dotrzeć.

  10. Pingback: Kultura 2.0 » Archiwum bloga » Archiwa: cyfrowe i oddolne.