W poniedziałek w USA odbyła się debata z udziałem kandydatów na prezydenta z ramienia partii Demokratów. Jej współorganizatorami były CNN i YouTube, a novum – możliwość zadawania pytań za pośrednictwem serwisu filmików umieszczonych w sieci.
W trakcie debaty zaprezentowano blisko 40 filmów spośród 3000 zgłoszonych na YouTube. Pytania niespecjalnie różniły się od tych, jakie w podobnych sytuacjach zadają np. dziennikarze – pytano o służbę zdrowia, politykę zagraniczną, efekt cieplarniany, opinie o innych kandydatach. Poza nieco bardziej żartobliwą formułą (obustronnie – niektórzy politycy pokazali też swoje 30-sekundowe filmiki, niektóre w stylu zabawnych amatorskich wideo na YouTube), trudno mówić o nowej jakości.
O debacie piszą dziś wszystkie amerykańskie media, jednak sam mam mieszane uczucia. Podobne konferencje robi przecież Putin, tyle że przez telefon. Oczywiście, duże wrażenie robi gdy o politykę zdrowotną pyta kobieta chora na raka, a o sprawę Iraku ojciec żołnierza, który tam zginął. Mam jednak nadzieję, że internet w polityce może zdziałać więcej. Cała sprawa jest jednak o tyle interesująca, że pokazuje, jak wielki panuje w Stanach Zjednoczonych boom na wykorzystanie oddolnych działań internetowych w polityce – pozwala nam lepiej zrozumieć, dlaczego polityką zainteresował się Lessig i czemu z popkulturą łączy ją Jenkins.
Nie ma wątpliwości, że przyszłoroczne wybory prezydenckie wytyczą tu nowe standardy. Oby nie skończyło się na filmach w serwisie YouTube i biurach wyborczych w Second Life… „NY Times” swoją relację z debaty zatytułował „Nowy format, ci sami starzy kandydaci”. Cóż – samo medium niczego nie zmieni. Czas pokaże, czy jesteśmy świadkami kiełkujących przemian, czy nowa forma będzie tylko przykrywką dla starej treści.