Reklama
Polityka_blog_top_bill_desktop
Polityka_blog_top_bill_mobile_Adslot1
Polityka_blog_top_bill_mobile_Adslot2
Kultura 2.0 - Cyfrowy wymiar przyszłości Kultura 2.0 - Cyfrowy wymiar przyszłości Kultura 2.0 - Cyfrowy wymiar przyszłości

25.07.2007
środa

Hobby wysokiego ryzyka

25 lipca 2007, środa,

Tłumacze-amatorzy znów na celowniku. Jak donosi PAP, wydawnictwo Media Rodzina wynajęło detektywów, którzy mają znaleźć tłumaczy pracujących w internecie nad ostatnim tomem przygód Harry’ego Pottera. W internecie dostępna jest już większa część książki, której oficjalne tłumaczenie trafi na nasz rynek dopiero w styczniu.

W pierwszej chwili postępowanie wydawcy wydaje się oczywiste – chce chronić utwór, do którego posiada prawa w obawie, że krążące w sieci pirackie tłumaczenie obniży sprzedaż legalnego wydania. Myślę jednak, że obok agencji detektywistycznej warto byłoby wynająć agencję badań rynku która mogłaby zbadać, ile realnych szkód – a być może także jakieś korzyści – przyniesie wydawnictwu amatorskie tłumaczenie.

Atakując tłumaczy, Media Rodzina atakuje najbardziej oddanych fanów Harry’ego Pottera, którzy poświęcają swój czas, by bez żadnych korzyści udostępnić polski tekst innym fanom. Czy to jednak zmieni wielkość sprzedaży książki? Jeśli ktoś nawet przeczyta z ekranu lub wydrukuje całość tekstu, to znaczy że jest wielkim miłośnikiem serii i podejrzewam, że prawdopodobnie kupi też książkę, kiedy ta już wyjdzie. Osoby mniej zdesperowane – które są w stanie poczekać do stycznia, by dowiedzieć się co stanie się z Potterem w ostatnim tomie – zapewne tylko przejrzą pirackiego pdf-a i tylko zaostrzą sobie apetyt na książkę. Być może ochoty na zakup nabiorą też ludzie, którzy w innym wypadku premierą by się nie zainteresowali, ale przekona ich dostępna w sieci próbka (bo jak pisałem kiedyś przy okazji notki o Corym Doctorowie, książki w sieci należy traktować raczej jako promocyjne próbki). Zwłaszcza artykuły na temat tropienia tłumaczy pomogą nagłośnić sprawę wcześniej znanego zapewne głównie wąskiej grupie fanów tłumaczenia. Oczywiście nie oczekuję, że wydawca pochwali amatorskie zespoły tłumaczy. Ale mam wrażenie, że wynajmując detektywów podejmuje działania niewspółmierne do ponoszonego ryzyka i zwyczajnie się ośmiesza. Zwłaszcza, że nie zdziwię się, jeśli większość złapanych tłumaczy będą stanowić osoby nieletnie, które trudno będzie ukarać.

Nie jestem wielkim fanem Pottera, uwielbiam za to serial Weeds. Z niecierpliwością czekałem na początek trzeciego sezonu – pierwszą emisję w amerykańskiej telewizji zapowiedziano na 13 sierpnia. Choć to jeszcze trzy tygodnie, widziałem już pierwsze odcinki, bo pojawiły się w sieci. Zresztą nie tylko Weeds – w sieciach wymiany plików coraz więcej odcinków seriali oznaczonych jako „pre-air”, czyli dostępnych przed premierą. Dlaczego? Wydaje się, że Amerykanie – kojarzeni z radykalnym podejściem do prawa autorskiego – wykazują tu więcej dystansu niż polskie firmy związane z przemysłami kultury. Jesień w amerykańskiej telewizji to burzliwy okres, gdy stacje po wakacyjnej przerwie ze zdwojoną energią ruszają do walki o widza. Na rynek trafiają też płyty DVD z nagraniami starszych odcinków. Dlatego jest to również czas wzmożonej promocji.

Biorąc pod uwagę liczbę seriali, których przedpremierowe odcinki pojawiły się w sieci można z dużą dozą prawdopodobieństwa założyć, że to kontrolowane przecieki, forma promocji, która pozwoli zagorzałym fanom serii obejrzenie odcinków w wysokiej jakości i zapoczątkowanie szeptanej kampanii reklamowej. Ja już to robię – nowe odcinki Weeds są świetne! Ale nie czuję się wykorzystany, bo mam świadomość, że też coś dostałem. To chyba uczciwa wymiana.

Reklama
Polityka_blog_bottom_rec_mobile
Reklama
Polityka_blog_bottom_rec_desktop

Komentarze: 28

Dodaj komentarz »
  1. @Atakując tłumaczy, Media Rodzina atakuje najbardziej oddanych fanów Harry?ego Pottera, którzy poświęcają swój czas, by bez żadnych korzyści udostępnić polski tekst innym fanom.

    Wzruszająca historia. Aż się łezka w oku kręci.

  2. @książki w sieci należy traktować raczej jako promocyjne próbki

    Witam w XXI wieku. Wbrew propagandzie piratów, e-booki są pełnoprawnymi książkami – to kwestia zaopatrzenia się w odpowiednio wygodne urządzenie (jednym wystarczy laptop, innym dobry palm).

  3. @mrw

    „propagandzie piratów” – co masz na myśli? ja bym raczej zwrócił uwagę na analizy (bardziej naukowe niż pirackie), które nie operują pojęciem e-booka, tylko pokazują, że tekst w sieci jest czymś zupełnie innym niż tekst w książce, co powoduje, że większość osób i tak książkę przeczyta. Piractwem byłoby komercyjne wydanie tłumaczenia – dostępne w sieci być może tylko nakręci koniunkturę.

    Osobiście nie lubię pojęcia „e-book”, uważam, że promuje je branża, która próbuje nam wmówić, że czytanie książki z palma bądź laptopa może być wygodne – dla większości osób jednak nie jest (co zmieni się natychmiast z chwilą udostępnienia na rynku „papieru elektronicznego” – ale jakoś ten moment nie następuje.

    Jeszcze jedna sprawa – co powoduje, że dysponujące wielkim budżetem wydawnictwo nie jest w stanie konkurować, jeśli chodzi o tempo tłumaczenia, z „amatorami”?

  4. Reklama
    Polityka_blog_komentarze_rec_mobile
    Polityka_blog_komentarze_rec_desktop
  5. @uważam, że promuje je branża, która próbuje nam wmówić, że czytanie książki z palma bądź laptopa może być wygodne – dla większości osób jednak nie jest

    To niech czytają na papierze, kto im broni? Dla mnie jest wygodne i przeczytałem tak wiele książek (legalnie, dodam – public domain i egzemplarze przedpremierowe od wydawców). I nie tylko ja.

    A mam na myśli to, że właśnie pirackie wmawianie „e-book to nie książka” ma usprawiedliwić wątłe tezy o e-bookach jako „promocyjnych próbkach”.

    @Jeszcze jedna sprawa – co powoduje, że dysponujące wielkim budżetem wydawnictwo nie jest w stanie konkurować, jeśli chodzi o tempo tłumaczenia, z ?amatorami??

    Uczciwość wydawcy, który zleca pracę jednemu tłumaczowi, zamiast, jak praktykują to niektórzy, dzielić książę na kawałki i dawać grupie ludzi. Jakość takiej kolektywnej roboty jest bardzo niska, a książka to nie gazeta – nie zapomina się o niej po tygodniu.

    A może uważasz, że stado anonimowych amatorów jest w stanie dorównać, powiedzmy, Piotrowi W. Cholewie?

  6. Ja tylko dodam, że wątłą tezę o tym, że książka w sieci to najczęściej nie książka, tylko promocja, zaproponował przywoływany tu Cory Doctorow – czyli nie pirat, nie nawiedzony fan, tylko osoba z drugiego końca kulturowego łańcucha pokarmowego: autor.

    Sam przeczytałem z ekranu kilka książek. No właśnie: kilka. Dlatego nie twierdzę, że nikt nie czyta z ekranu. Raczej że dopóki za kilkadziesiąt złotych nie będę mógł kupić przenośnego wyświetlacza, który zapewni mi wszystkie zalety papieru, to będzie to czynność wciąż niszowa. A drukowanie elektronicznej książki na papierze jest z ekonomicznego punktu widzenia bez sensu.

  7. Well, znam osobiście paru pisarzy (który zdaje się nie zna zbytnio realiów naszego rynku?), tłumaczy i wydawców. Raczej nie podzielają ideolo Doca.
    Jeśli Doc ma życzenie, żeby puszczać swoje po sieci, to miło, ale to jego sprawa.

  8. @mrw
    A email to to samo co list? Bez przesady, do czytania e-booka potrzebny jest komputer, prąd, rzadko kto odważy się przysiąść na e-booku na kamiennej ławce. To że treść umieszczona w obu jest taka sama, nie znaczy, że inne cechy są takie same. Inne koszty produkcji, inne sposoby dystrybucji. Być może książki w formie cyfrowej kiedyś rzeczywiście zmienią ten rynek, ale na razie siebie nie widzę czytającego powieść z ekranu – to ma być odpoczynek, a nie kolejna czynność przed ekranem…

  9. @A email to to samo co list?

    A pieniądze na karcie to nie prawdziwe pieniądze, bo nie można zagrać nimi w orła i reszkę.

    @Bez przesady, do czytania e-booka potrzebny jest komputer, prąd, rzadko kto odważy się przysiąść na e-booku na kamiennej ławce.

    Ach, to Ty w ankiecie „Polityki” odpowiedziałuś, że gazeta służy do zawijania w nią śledzia?

    E-booki czytam z palma, w tramwaju, autobusie, wszędzie. Jest wygodniejszy od papierówek – trzyma się go w dłoni, a do zmiany strony wystarczy kciuk, nie potrzeba zakładek, bo pamięta gdzie przerwałem czytać.

  10. @myself (który zdaje się nie zna zbytnio realiów naszego rynku?) – chodziło o Doctorowa, rzecz jasna.

  11. Moze Media Rodzina sie troche osmiesza – ale w ten sposob jeszcze bardziej naglosni ten nowy tom Harrego P. Pewnie im sie to oplaca.

  12. @mrw
    Ja też pamiętam gdzie przestałem czytać i nie potrzebuję zakładek. Gazetą raczej zabijam muchy, bo śledzie jem z takich plastikowych pudełeczek. Zapłać kartą za bilet autobusowy, kebab i pół kilo ziemniaków, to banknoty i monety nie będą potrzebne. Poza tym pieniądze są jednak czymś innym niż książki – może tak: to, że książka jest w formie elektronicznej nie odbierze jej statusu literatury, natomiast powoduje, że ma zupełnie inne cechy niż książka papierowa i nie jest jej całkowitym substytutem (tak jak sam zauważyłeś, że karta kredytowa nie może być całkowitym substytutem pięciozłotówki). Nie jest też tylko dobrem komplementarnym, którego dostępność w prosty sposób wpływa na zwiększenie (jak u Doctorowa) lub zmniejszenie (jak sądzi Rowling) sprzedaży papierowych wersji. Jest oddzielnym przedmiotem, który może zastąpić książki papierowe, ale nie musi.

  13. @nie jest jej całkowitym substytutem

    Jeśli ktoś używa książek niezgodnie z celem (wbija gwoździe, podpiera stół, siada na nich – cóż to w ogóle za barbarzyństwo, siadać na książce, słów mi brak), to pewnie nie jest. Jeśli ktoś książki czyta i nie ma oporów przed nowoczesną techniką, to jest całkowitym substytutem.

    Jumanie Pottera i jego pirackie tłumaczenie nie uderza bezpośrednio w JKR, tylko w polskiego wydawcę. Który zapłacił za prawa, opłaca tłumacza, redaktorów itp. Oczywiście możecie uważać, że ich praca jest nic nie warta i niepotrzebna, ale z kolei ja uważam, że jeśli ktoś nie widzi różnicy między Cholewą a jakimś Hatakiem, to nie powinien się w ogóle w temacie kultury wypowiadać.

  14. jestem maniaczką internetu, to oczywiste. jednocześnie jednak, nienawidzę czytać z ekranu i ciągle wydaję miesięcznie znacznie więcej na książki (papierowe), niż na internet. nie dam się przekonać, że może być coś przyjemniejszego, niż zapach książki, czytanie jej w deszczu, bez obawy, że mi zamoknie lub w parku, bez obawy, że ktoś zechce mi ją zabrać. według mnie dychotomia: książka lub czytanie z ekranu jest równie sztuczna, jak kino lub film z komputera. żadne kino domowe nie zastąpi atmosfery prawdziwego kina (zwłaszcza studyjnego).

    może nie całkiem adekwatne skojarzenie, ale pomyślałam sobie, że znani restauratorzy wydają książki ze swoimi przepisami, teoretycznie strzelając sobie tym samym w stopę, bo przecież, skoro każdy może sobie ugotować w domu to samo, to po co miałby wydawać pieniądze w restauracji. a jednak.

    i dalej w nurcie restauratorskim (może dlatego, że głodnam): znajoma miała kiedyś na kulturoznawstwie egzamin, na którym jedno z pytań brzmiało, co kupuje się w restauracji. prawidłowa odpowiedź: atmosferę. i to samo jest wg mnie z książkami, można pokreślić, pozaznaczać, zanotować na marginesie jakieś skojarzenia.

  15. @czytanie jej w deszczu, bez obawy, że mi zamoknie

    lol what? Kiedy ostatni raz sprawdzałem (dziś rano), książki się robiło z papieru, nie z ceraty.

  16. źle sformułowałam zdanie, masz rację. książce zamoknięcie nie zaszkodzi, a kiedy ostatnio sprawdzałam, palmtop alergicznie reagował na wodę.

  17. Nikt tutaj nie pisze, że wszystko, co w internecie jest cudowne, a to co na papierze – słabe. Proporcje na pewno są inne, choć są też słabe tłumaczenia profesjonalistów i dobre amatorów (choć Pottera to raczej nie dotyczy). Chciałem się raczej przyczepić do założenia, że jeśli coś trafia do sieci, to od razu wszyscy tracą.

    Co do książki – wiadomo, że się zmienia, kiedyś były zwoje, dziś jest inaczej. Sam nie jestem fetyszystą papieru, ale jednak wydaje mi się, że papier wciąż jest najbardziej komfortowym interfejsem. Oczywiście nie do wszystkich zastosowań, bo są książki które się czyta, i te do których się zagląda. Może podejście „ogółu” z czasem się zmieni (pewnie tak), ale jednak IMHO trzeba osiągnąć pewien poziom nerdowatości, żeby regularnie czytać książki z palmtopa. Większość ludzi tego nie robi – i nie jest to żadne wartościowanie, w tę czy inną stronę. Po prostu stwierdzenie faktu.

  18. @książce zamoknięcie nie zaszkodzi

    Nie mogę nawet czytać takich rzeczy. Miłośnicy książek niby, a siadają na nich, wystawiają na działanie deszczu… Barbaria, nic więcej.

  19. Co sie dziwic jak kolesie zapowiedzieli polska premiere na styczen.. w ameryce juz byla. Osmieszaja to oni sie tym ze zwykli tlumacze hobbysci przetlumaczyli ich ksiazke pol roku wczesniej i pewnie dwa razy lepiej. No ale przeciez oni sa bee… to samo jest z filmami.. jak widze tlumaczenie filmow polskich to mi sie plakac chce, kazdy hobbysta to lepiej tlumacyzl na napisy.org… tak czy siak czy oni chca nam wmowic ze jestesmy traktowani gorzej jak amerykanie? skoro oni maja ksiazke to dlaczego ja mam czekac? to jakis zart? ja chce przeczytac jak najszybciej i mnie gowno obchodzi czy im to sie podoba..

  20. @mrw
    zgoda, zas potrzebny na dobre tlumaczenie to rzeczywiscie problem – tylko ze jak widac z powyzszego komentarza, wielu czytelnikow ten problem nie obchodzi. przypomina mi sie Beck, ktory opowiadal, ze wydal album w kilku wersjach – za jedna z nich traktowal „pirackie” miksy. moze wiec wydawnictwa – wiem, o zgrozo! – powinny wypuszczac autoryzowane slabe tlumaczenia jak najszybciej (bez okladek, na kiepskim papierze, itp.) – a sprzedawac je w pakiecie z wersja porzadna wydana kilka miesiecy pozniej. mysle, ze dublety takie sprzedawalyby sie jak swieze buleczki, choc wlos troche staje deba.

  21. @Alek: zgoda, zas potrzebny na dobre tlumaczenie to rzeczywiscie problem – tylko ze jak widac z powyzszego komentarza, wielu czytelnikow ten problem nie obchodzi.

    Tak samo znajdziesz konsumentów, którzy podpisują niekorzystne umowy z deweloperami. Ale potem to nie dotyka tylko ich – sami dostaną po łapach tracąc forsę, ale przy okazji psują rynek.

    @Aru: Osmieszaja to oni sie tym ze zwykli tlumacze hobbysci przetlumaczyli ich ksiazke pol roku wczesniej i pewnie dwa razy lepiej.

    Nie masz zielonego pojęcia, o czym mówisz.

    @ja chce przeczytac jak najszybciej i mnie gowno obchodzi czy im to sie podoba..

    To proste: zrób jak Amerykanie i naucz się angielskiego.

  22. Masz racje, zapewne tak będzie. tyko nasuwa się pytanie skąd to możesz wiedzieć? Robiłeś jakieś badania socjologiczne i wiesz wszystko o zachowaniu się społeczeństwa?

    W Polsce firmy dystylujące cokolwiek, są nastawione przede wszystkim na zysk. Nie bez powodu wydawały miliony na wyłączność w naszym kraju, przecież każda inwestycja musi się opłacić. Więc jeśli ktoś próbuje uszczuplić milionowe „przyszłe” zyski, trzeba mu pokazać gdzie jego miejsce.

  23. Pingback: Kultura 2.0 » Archiwum bloga » Burlap, “Kółko zainteresowań”

  24. @Masz racje, zapewne tak będzie. tyko nasuwa się pytanie skąd to możesz wiedzieć? Robiłeś jakieś badania socjologiczne i wiesz wszystko o zachowaniu się społeczeństwa?

    A Ty? W normy jakości jedzenia też nie wierzysz?

    @W Polsce firmy dystylujące cokolwiek, są nastawione przede wszystkim na zysk. Nie bez powodu wydawały miliony na wyłączność w naszym kraju, przecież każda inwestycja musi się opłacić. Więc jeśli ktoś próbuje uszczuplić milionowe ?przyszłe? zyski, trzeba mu pokazać gdzie jego miejsce.

    Oczywiście. Dlatego też policja z poświęceniem ściga złodziei samochodów i rowerów. Dlaczego miałoby być inaczej ze złodziejami książek?

  25. Bzdury gadacie. Nie jestem jakimś wielkim fanem HP, ale lubię i czytam każdą nową część. 6 miałem po angielsku, wymiękłem, ściągnąłem amatorskie tłumaczenie, przeczytałem, a w dzień premiery polskiej i tak pobiegłem po knigę, bo jakość lepsza i papier to jednak to. Założę się, że wiele osób tak robi. A jak komuś tłumaczenie książki zajmuje pół roku (pomijając, że mogli się dogadać i dostać ją wcześniej do tłumaczenia), to niech się nie dziwi konsekwencjom.

  26. Ale genialna dyskusja.

    Dla mrw: sieć to nie to samo co rzeczywistość… Póki co… 😉

    Tak na marginesie. Osobiście, jak większość rodaków ściągałem całe gigamegaoktany empetrójek. I dalej to sporadycznie robię. Różnica jest taka, że nawet pomimo posiadania tych samych kawałków na odtwarzaczu mp3, kupię każdą oryginalną płytę każdego twórcy, którego płyta jest dla mnie wartościowa. Ot kwestia samokształcenia. W dobie internetu potrzeba nam zrozumienia zachodzących zmian.

    Inna sprawa jest taka, że książka tradycyjna jest dobrem-dziedzictwem. Kiedyś w przyszłości może nam zabraknąć prądu…

  27. @Ewald:

    Zgadzam się, ale wydaje mi się, że – ciągnąc wcześniejszy wątek – każde medium ma swoją specyfikę i książka jest mniej pirate-friendly niż muzyka. Czy mam w iPodzie plik zripowany z oryginalnej płyty czy ściagnięty z torrenta, brzmi tak samo. A czytać wolę z papieru, niż z ekranu. Zwłaszcza w tramwaju 🙂

  28. @. Różnica jest taka, że nawet pomimo posiadania tych samych kawałków na odtwarzaczu mp3, kupię każdą oryginalną płytę każdego twórcy, którego płyta jest dla mnie wartościowa.

    Zatem twórcy, których jaśnie pan nie uzna w swojej dobroci za wartościowych, na pieniądze nie zasługują i można ich słuchać za darmo.

    @Dla mrw: sieć to nie to samo co rzeczywistość?

    A to nowina. Powiedz to policji ścigającej internetowych pedofilii.