William Gibson wskazuje na tekst w Guardianie na temat możliwości przewidywania zachowań ludzi na podstawie historii wyszukiwań.
Marissa Mayer, a Google vice-president, argues that Google Trends correctly „predicted” George Bush’s victory over John Kerry in the 2004 election: our graph shows that Bush maintained his lead over his rival, in terms of search volumes, even when polls suggested the race was on a razor’s edge.
Autor odwołuje się do ciekawej koncepcji „bazy danych zamiarów” (database of intentions”), proponowanej przez Johna Battelle’a.
The Database of Intentions is simply this: The aggregate results of every search ever entered, every result list ever tendered, and every path taken as a result. It lives in many places, but three or four places in particular hold a massive amount of this data (ie MSN, Google, and Yahoo). This information represents, in aggregate form, a place holder for the intentions of humankind – a massive database of desires, needs, wants, and likes that can be discovered, supoenaed, archived, tracked, and exploited to all sorts of ends.
Taka baza danych tylko pozornie ma użycie reklamowe i marketingowe – tak naprawdę umożliwia wykonanie krok naprzód: bowiem przy w pełni spersonalizowanej ofercie reklamowej, stworzonej w oparciu o znane reklamodawcy „zamiary” użytkownika, granica między reklamą a sprzedażą tak naprawdę się zaciera (podobnie jak między zakupem uczynionym dobrowolnie, zasugerowanym i narzuconym).
Jest taki tekst Bruno Latoura na temat Księcia Machiavelli’ego na miarę dzisiejszych czasów, w którym twierdzi on, że nauki społeczne dysponują niezmiernie słabą „bronią” w konfliktach wokół tego, co nazywa „sferą socjotechniczną” – dużo potężniejszą bronią dysponują ci, którzy potrafią zrozumieć i wykorzystać nie tylko ludzi (jak oryginalny Książę, słuchający rad Machiavelli’ego i knujący swoje rozgrywki społeczne), ale także maszyny i technologie.
Odnosząc to do „bazy danych intencji”: nauki społeczne zazwyczaj próbują przewidywać zachowania w oparciu o deklarowane postawy – gdyż to do nich jedynie są zazwyczaj w stanie dotrzeć (np. poprzez deklaracje wyrażone w sondażach, ankietach, wywiadach). Jednak dobrze wiadomo, że niezbyt da się zachowania na podstawie postaw przewidzieć. A tu od kilku lat mamy nowe źródła informacji – dostępne jedynie kilku firmom, które wspomina Battelle, i najprawdopodobniej dużo bardziej skuteczne.
Na naszym podwórku, sytuację dobrze ilustruje przypadek Naszej Klasy. „Wszyscy” ostatnio o niej piszą, moda medialna na miarę Second Life, jednak niewiele o tym serwisie wiadomo ponad garść anegdotek i jedną jedyną statystykę ujawnioną przez firmę: liczbę zarejestrowanych użytkowników. A raczej niewiele wiadomo publicznie – bo właściciele i administratorzy Naszej Klasy znają każde zarejestrowane nazwisko i każdy ruch wykonany w obrębie serwisu. Jeśli tylko potrafią stworzyć odpowiednie narzędzia, to tworzą już zapewne swoją „bazę danych zamiarów”.
Na zakończenie, cytat z tekstu Percy Bysshe Shelly’ego, który dziwnie współgra z dzisiejszym tematem:
Zadaniem poety jest uchwycić ogromne cienie, jakie przyszłość rzuca na teraźniejszość.
Google jako nasz nowy wieszcz globalny?
31 grudnia o godz. 16:14 27081
cos w tym jest.
chyba to prof. samsonowicz robil nam na wykladach taki model: zobaczcie Dzien dzisiejszy — tak, jakbyscie patrzyli na lata np. 1320-1325…
(= na podstawie niepelnych Danych — wnioskujecie o tym, co bylo.)
i wyciagal z tego wniosek (smiejac sie) — ze Historia moze sluzyc jako metodologia dla Futurologii;
skoro z niepelnych danych Wspolczesnosci wnioskujemy o Faktach Przyszlych…;-)
1 stycznia o godz. 21:49 27176
Na jeszcze jeden aspekt chciałbym zwrócić uwagę: potrzebę kontroli. A ta z kolei jest narzędziem władzy.
Ponadto z perspektywy filozofii, chodzi nie o przewidywanie, lecz zatrzymanie, entropii. A to utopijne ambicje.
I jeszcze jedna, chaotycznie poczyniona uwaga. A co jeśli google się rozsypie? Zaliczy, z nie dających się przewidzieć i uprzedzić, powodów po prostu klapę, fiasko?
1 stycznia o godz. 22:04 27177
„…jedną jedyną statystykę ujawnioną przez firmę: liczbę zarejestrowanych użytkowników”. Chyba trochę więcej, wystarczy zajrzeć na ich pierwszą stronę: liczba użytkowników, zdjęć, wiadomości (a niedawno podali dla prasy liczbę odsłon stron i najnowszą liczbę użytkowników – 4,2 miliona).
Problem w tym, że choć cała ta koncepcja bazy zamiarów jest ładna i pozwalająca rozwinąć wiele hipotez, to nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Właśnie Nasza-klasa jest najlepszym przykładem: „każdy ruch wykonany w obrębie serwisu” jest zaledwie częścią działań danego użytkownika w zakresie kontaktu z jego szkolnymi znajomymi (e-maile, komunikatory, własne fora i strony, nie mówiąc już o telefonach czy spotkaniach fizycznych), a to z kolei – częścią jego działań wogóle.
Tak naprawdę administratorzy Naszej-klasy bardzo mało wiedzą o swoich uzytkownikach, nawet wykorzystując do granic posiadane informacje.
Zamiary użytkownika są oczywiście w pewnym stopniu zapisane w Internecie, ale zbyt rozproszone, by z nich cokolowiek sensownego wywnioskować.
2 stycznia o godz. 10:32 27209
@Jarosław Zieliński
zgoda, tych danych jest nieco więcej – ale myślę, że nie zmienia to faktu, że osoby „z zewnątrz” znają jedynie kilka liczb, a jedynie osoby „z wewnątrz” mają pełen ogląd.
masz rację, że wiele umyka administratorom Naszej klasy. Każdy ma taką bazę zamiarów, na jaką go stać – i każdy widzi tak dużo zachowań użytkowników, jak wielkie poletko obłożone czujnikami jest w stanie im zaoferować. W przypadku Naszej klasy daleko jeszcze do realizacji idei ‚bazy zamiarów’ – wspomniałem o serwisie, by odnieść się do naszej rzeczywistości (w której np. właśnie rusza dyskusja publiczna o NK i prytwatności). Naszą klasę i Google dzielą dekady i lata świetlne – i w przypadku tego drugiego idea bazy zamiarów nie jest chyba fikcją – tłumaczy ona dlaczego Google (wyszukiwarka) zajęła się np. pocztą elektroniczną (maile użytkowników Google pilnie czyta), a obecnie wchodzi na rynek komórek. O tak zwanym „reality mining” z pomocą telefonów komórkowych pisał ostatnio Nick Carr:
http://www.roughtype.com/archives/2007/12/reality_mining.php
4 stycznia o godz. 14:12 27433
Kwestia znalezienia złotego środka pomiędzy personalizacją a prywatnością. Nie sama personalizacja przestrasza, tylko brak alternatyw dla niej – a raczej fukncjonowanie w świecie ofert starannie wybranych przez zewnętrznego decydenta.
Gary Marx, profesor socjologii na MIT zaproponował pięć reguł (nie można gromadzić zapisów żadnych osobistych danych ten, którego istnienie nie jest jawne; konieczne jest zapewnienie sposobu, w jaki ktoś może dowiedzieć się, jakie informacje o nim są przechowywane i w jakich celach są używane oraz zapewnienie sposobu, w jaki może zapobiegać użyciu informacji zgromadzonych w określonym celu do innych celów, bez jego wiedzy i zgody; musi istnieć możliwość naniesienia przez osobę poprawek dotyczących jej danych identyfikacyjnych; każda organizacja tworząca, zarządzająca, wykorzystująca, czy upowszechniająca zapisy osobistych danych identyfikujących musi zapewnić swoją wiarygodność i rzetelność dotyczących założonego użycia tych danych oraz musi przedsięwziąć środki zapobiegające ich niewłaściwemu użyciu).
Nowoczesny benthmowski Panopticon realizuje się w naszych obawach i lękach. Znajdujemy jego cień w ?Raporcie mniejszości? ? opowiadaniu Philipa K. Dicka i filmie Stevena Spielberga, nakręconym na jego podstawie. Wychodzisz na ulicę, a już wszystkowidzące oko kamery dostrzega cię i bezbłędnie identyfikuje. W ?Travelerze? Johna Twelve Hawksa, powieści ? która jest nawet bardziej dosłowna ? za okiem kamery jest oko ludzkie i patrzy na ciebie stanowczo nieprzychylnie. I ty zawsze niewinny pod tym spojrzeniem ? zapobiegliwie niewinny.
I skąd, skąd z tym wszystkim przekonanie, że mamy prawo do prywatności? Prawo, by jej strzec. Czy ? że w ogóle jej chcemy.
Sieć to przecież także eksplozja ludzkiego ekshibicjonizmu.
Dzielimy się wiedzą, swoim życiem prywatnym, swoimi nadziejami, lękami, dzielimy się sobą. Strony www, chaty, blogi, komunikatory i fora. I wszędobylskie ja. Po co walka o obronę naszego prawa do prywatności, skoro tak wielu sprzedaje je bez żalu. Za drobne.
Póki obecność jest naszą decyzja, jedyne o co warto dbać to świadomość kontekstu obecności.
Polecam jeszcze to: http://mmolog.pl/Article.aspx?aid=395
4 stycznia o godz. 14:12 27434
Kwestia znalezienia złotego środka pomiędzy personalizacją a prywatnością. Nie sama personalizacja przestrasza, tylko brak alternatyw dla niej – a raczej fukncjonowanie w świecie ofert starannie wybranych przez zewnętrznego decydenta.
Gary Marx, profesor socjologii na MIT zaproponował pięć reguł (nie można gromadzić zapisów żadnych osobistych danych ten, którego istnienie nie jest jawne; konieczne jest zapewnienie sposobu, w jaki ktoś może dowiedzieć się, jakie informacje o nim są przechowywane i w jakich celach są używane oraz zapewnienie sposobu, w jaki może zapobiegać użyciu informacji zgromadzonych w określonym celu do innych celów, bez jego wiedzy i zgody; musi istnieć możliwość naniesienia przez osobę poprawek dotyczących jej danych identyfikacyjnych; każda organizacja tworząca, zarządzająca, wykorzystująca, czy upowszechniająca zapisy osobistych danych identyfikujących musi zapewnić swoją wiarygodność i rzetelność dotyczących założonego użycia tych danych oraz musi przedsięwziąć środki zapobiegające ich niewłaściwemu użyciu).
Nowoczesny benthmowski Panopticon realizuje się w naszych obawach i lękach. Znajdujemy jego cień w ?Raporcie mniejszości? ? opowiadaniu Philipa K. Dicka i filmie Stevena Spielberga, nakręconym na jego podstawie. Wychodzisz na ulicę, a już wszystkowidzące oko kamery dostrzega cię i bezbłędnie identyfikuje. W ?Travelerze? Johna Twelve Hawksa, powieści ? która jest nawet bardziej dosłowna ? za okiem kamery jest oko ludzkie i patrzy na ciebie stanowczo nieprzychylnie. I ty zawsze niewinny pod tym spojrzeniem ? zapobiegliwie niewinny.
I skąd, skąd z tym wszystkim przekonanie, że mamy prawo do prywatności? Prawo, by jej strzec. Czy ? że w ogóle jej chcemy.
Sieć to przecież także eksplozja ludzkiego ekshibicjonizmu.
Dzielimy się wiedzą, swoim życiem prywatnym, swoimi nadziejami, lękami, dzielimy się sobą. Strony www, chaty, blogi, komunikatory i fora. I wszędobylskie ja. Po co walka o obronę naszego prawa do prywatności, skoro tak wielu sprzedaje je bez żalu. Za drobne.
Póki obecność jest naszą decyzja, jedyne o co warto dbać to świadomość kontekstu obecności.
Polecam jeszcze to: http://mmolog.pl/Article.aspx?aid=395
4 stycznia o godz. 14:16 27436
Kwestia znalezienia złotego środka pomiędzy personalizacją a prywatnością. Nie sama personalizacja przestrasza, tylko brak alternatyw dla niej – a raczej fukncjonowanie w świecie ofert starannie wybranych przez zewnętrznego decydenta.
Gary Marx, profesor socjologii na MIT zaproponował pięć reguł (nie można gromadzić zapisów żadnych osobistych danych ten, którego istnienie nie jest jawne; konieczne jest zapewnienie sposobu, w jaki ktoś może dowiedzieć się, jakie informacje o nim są przechowywane i w jakich celach są używane oraz zapewnienie sposobu, w jaki może zapobiegać użyciu informacji zgromadzonych w określonym celu do innych celów, bez jego wiedzy i zgody; musi istnieć możliwość naniesienia przez osobę poprawek dotyczących jej danych identyfikacyjnych; każda organizacja tworząca, zarządzająca, wykorzystująca, czy upowszechniająca zapisy osobistych danych identyfikujących musi zapewnić swoją wiarygodność i rzetelność dotyczących założonego użycia tych danych oraz musi przedsięwziąć środki zapobiegające ich niewłaściwemu użyciu).
4 stycznia o godz. 14:21 27438
rany, namnożyły się te moje komentarze. przepraszam, wyświetlał się jakiś błąd.
18 kwietnia o godz. 9:21 32151
fo033.txt;2;5