Reklama
Polityka_blog_top_bill_desktop
Polityka_blog_top_bill_mobile_Adslot1
Polityka_blog_top_bill_mobile_Adslot2
Kultura 2.0 - Cyfrowy wymiar przyszłości Kultura 2.0 - Cyfrowy wymiar przyszłości Kultura 2.0 - Cyfrowy wymiar przyszłości

9.01.2008
środa

Internet a książki

9 stycznia 2008, środa,

Zanim pojawi się tu relacja ze spotkania „My, media?”, szybki wpis zainspirowany notką z Gazety. Wiecie jakie są nakłady książek w Polsce?

Przeczytajcie tutaj. Szczególnie interesujący wydał mi się fragment:

W Universitasie tylko cztery tytuły przekroczyły w ubiegłym roku tysiąc sprzedanych egzemplarzy, najlepsze były „Pisma wybrane Władysława Bartoszewskiego” pod redakcją Andrzeja Kunerta (I tom – nieco ponad 2 tys., II tom – 1 tys.).

Rozumiem, że nigdzie na świecie wydawnictwa akademickie nie sprzedają setek tysięcy książek, ale przyznaję, że te wyniki mnie zaskoczyły. W tym kontekście znów wypada docenić internet – okazuje się bowiem, że w tym kraju kilkuset czytelników to grupa odbiorcza, którą nie może pogardzić poważne wydawnictwo. Tym bardziej nie lekceważmy sieci, gdzie do większej liczby ludzi dociera nawet średnio znany blog.

PS Na portalu Książki.tv pojawiły się wreszcie nagrania z wizyty Andrew Keena w Warszawie. Jest dyskusja w „Polityce” i spotkanie ze studentami SWPS.

Reklama
Polityka_blog_bottom_rec_mobile
Reklama
Polityka_blog_bottom_rec_desktop

Komentarze: 11

Dodaj komentarz »
  1. Zapewne znasz przynajmniej kilka tytułów wydawnictwa Universitas, a w związku z tym wiesz, że to literatura raczej niespecjalnie poczytna, bo zbyt elitarna. Grono odbiorców jest wąskie, akademickie. Porównanie do blogów traktujących o czymkolwiek – jakoś nieadekwatne, ale przyznać trzeba, że na pozór brzmi.

  2. znam też kilka – oczywiście przy zachowaniu wszelkich proporcji – niegłupich blogów. i oczywiście blogi dostępne za darmo itp. chodziło mi jednak o to, że okazuje się, że kilkaset osób okazuje się być już jakąś sensowną grupą docelową dla dużego wydawnictwa akademickiego, co sprawia – ok, to dość karkołomny przeskok – że kilkaset osób czytających jakiegoś niszowego bloga przestaje być już dla mnie śmiesznie małą liczbą.

  3. @Dominik Koza

    Nie zgodzę się, że porównanie jest nieadekwatne – bo blogi bywają równie wąskie, akademickie i niepoczytne, a mimo to są w stanie przyciągnąć podobnych rozmiarów grupy odbiorców. A jeśli nawet mniejsze to przy wiele niższych kosztach.
    Mankamentem blogów bywa – w tym wypadku jest to istotne – brak kosztów na ich szeroko rozumianą redakcję. Ale jako kanał dystrybucji, w przypadku właśnie wiedzy niszowej (lub jak wolisz „elitarnej”) sprawdzają się dużo lepiej niż książki.
    Mirek nie powiedział tego wprost, ale może się ze mną zgodzi – model wydawnictw naukowych o małym nakładzie ma długą i piękną tradycję. Ale być może pora go zrewidować i zastanowić się, czy ta piękna tradycja nie utrudnia realistycznej analizy sytuacji?

  4. Reklama
    Polityka_blog_komentarze_rec_mobile
    Polityka_blog_komentarze_rec_desktop
  5. Z wydawnictwami akademickimi nie zapędzałbym się aż tak daleko, w tym sensie że publikowanie tam jest wciąż jednym z elementów oceny czyjejś pracy naukowej i pełni jakąś funkcję w całym systemie szkolnictwa wyższego, trudno byłoby to przenieść na blogosferę. Ale oczywiście problem istnieje i pewnie coraz więcej pism będzie przechodzić – co dzieje się już od dawna na Zachodzie – na formy hybrydowe, czyli profesjonalne pismo z redakcją i recenzowaniem, ale bez wersji papierowej, bo nie jest ona nikomu do niczego potrzebna, a niebotycznie winduje koszty produkcji i dystrybucji.

  6. Niezależnie od liczby profesjonalnych blogów na tematy niszowe, pism wpuszczanych w sieć etc, to druk na papierze ma jedną wartość dość istotną w środowisku akademickim, znaczy się stereotypowo przyjęta prestiżowość. Stąd też porównanie tych dwóch zjawisk jest efektowne, ale chyba jednak trochę powierzchowne, bo oparte tylko o liczby.
    Wydawnictwo nadaje markę – (no wiesz, mam publikację w Universitasie) i jakby dla sporej częsci początkujących naukowców stanowi jakies tam rytuał przejścia – że to juz nie tylko ja vs promotor, ja vs rada naukowa wydziału, ewentualnie ja vs ludzie na konferencji, podczas której moge się mocno posiłkowac improwizacją i socjotechniką, ale wejście w kategorię ja vs uczeni redaktorzy, profesorowie i konsultanci, co się w temacie orientują i każdy bład wytkną (wiem, że to tez stereotyp, ale bardzo silny). Plus dochodzi do tego jeszce pozytywnie rozumiany eleitaryzm – w blok moze kliknąć każdy, ksiązkę z nisowego wydawnictwa do ręki biorą z reguły tylko ci, którzy są jakoś zainteresowani bądź zorientowani w temacie. Ot, taka mała masoneria wzajemnie czytających się naukowców i studentów.
    Blogi, nawet te najlepsze i „najmądrzejsze” (w sensie z ciekawą, sensowną zawartością dotyczącą wąskozakresowej specjalizacji) nie mają jeszcze tej nadbudowy i coś mi się wydaje, że będzie im bardzo cięzko ją uzyskać.
    Juz prędzej mozliwy jest do uzyskania wynik z wspomnianego w tym samym tekście Dziedzictwa Dziwisza, czyli stworzenie takiego bloga, w który będa klikali wszyscy, ale o którego zawartości będzie potrafiło powiedzieć cokolwiek może 5 osób na +.

  7. Są i takie blogi, które mają kilkanaście tysięcy odsłon dziennie, ale – właśnie – blogi to zazwyczaj luźne notatki, refleksje, których nie nazwałbym naukowymi. Jeśli, to mają formę popularnonaukową.

    Lubię blogi i sam prowadzę, będzie mi jednak tęskno do wydawnictw książkowych, szczególnie, że – zgodzę się – często nie ma na nie ani pięniedzy, ani potrzeby. „Półkowy” jestem, mimo kilkudziesięciu stron czytanych za pomocą RSS, wciąż lubię trzymać w garści książkę. 🙂

  8. Pingback: Dominik Koza słowem o słowie

  9. To ja też dorzucę kilka liczb ze swojego podwórka. W Polsce jest ok 1,5 miliona aktywnych działalności gospodarczych (tak podawała kilka miesięcy temu Zyta Gilowska), w większości średnich i wszystkich dużych miastach są szkoły wyższe i tam obowiązkowo ?marketing i zarządzanie?. A jakie są nakłady prasy branżowej związanej z marketingiem? Żaden polski tytuł (nawet newsowy Media & Marketing) nie drukuje się w ilości przekraczającej 10 tys. egzemplarzy ? oczywiście sama sprzedaż jest o wiele mniejsza. Smutne to, zwłaszcza jak porównamy to do nakładów pism typu Claudia czy Tele Tydzień.

  10. To ja też dorzucę kilka liczb ze swojego podwórka. W Polsce jest ok 1,5 miliona aktywnych działalności gospodarczych (tak podawała kilka miesięcy temu Zyta Gilowska), w większości średnich i wszystkich dużych miastach są szkoły wyższe i tam obowiązkowo ?marketing i zarządzanie?. A jakie są nakłady prasy branżowej związanej z marketingiem? Żaden polski tytuł (nawet newsowy Media & Marketing) nie drukuje się w ilości przekraczającej 10 tys. egzemplarzy ? oczywiście sama sprzedaż jest o wiele mniejsza. Smutne to, zwłaszcza jak porównamy to do nakładów pism typu Claudia czy Tele Tydzień.

  11. Odnośnie blogów – Edwin pisał niedawno o zbiorze najlepszych tekstów z blogów naukowych, wydanym drukiem. To dowodzi, że da się znaleźć na blogach teksty „solidne”. I nie chodzi mi o przeklejanie na bloga opublikowanych wcześniej artykułów – da się wypracować formę blogową o wystarczającym rygorze, fakt nie jest to łatwe.

    Odnośnie wydawnictw, rzeczywiście mają one znaczenie w świecie naukowym, pytanie tylko, czy – jak to nazywa marceli – raczej nie „stereotypową”. Po pierwsze pamiętajmy, że książki liczą się w humanistyce, w naukach ścisłych dużo mniej. Po drugie, już w takich Stanach podstawą kariery naukowej są publikacje w peer reviewed journals – książki budują raczej sławę „ekspercką” w sferze publicznej.

    Potrafię sobie wyobrazić model, w którym publikacje sieciowe (np. na blogach) są publicznie recenzowane przez podpisujących się z imienia i nazwiska naukowców. Czy nie byłoby to lepsze od publikacji książkowych, dziś recenzowanych przez jakiś mało przezroczysty system recenzentów?

    Ogólnie rzecz biorąc mam wrażenie, że Wasze argumenty są dziwnie keenowskie, stare = dobre.

  12. Może nie tyle stare=dobre, tylko na blogu dość cięzko o weryfikację, poza weryfikacją przez anonimowy vox populi, która najczęściej sprowadza się do „dobrze pisze, polać mu” lub ‚ dżi, ale p…osz gupoty”. Może jakimś rozwiązaniem byłaby platforma blogowa na zasadzie Salony24 (chodzi o konstrukcję, nie merytoryczność:), gdzie nad treścią blogów czuwąłoby jakieś grono eksperckie (zgodnie z zasadą, że nie da się opublikować tekstu naukowego (metodologicznie i merytorycznie), jesli nie klepnie go jakis prof.dr hab.zw. etc. itd.
    Z tym, że podejrzewam, że nakład kosztów wyłożonych na taka komisję ekspercko readakcyjną, równałby się nakładom kosztów, dzięki którym wydawana jest np Kultura Popularna w swoich 300 egzemplarzach.