W „Wysokich obcasach” ukazał się wywiad z prof. Hanną Świdą-Ziembą, socjolożką, zatytułowany „286 przyjaciół”, a dotyczący Naszej Klasy. Zaczyna się tak:
„Co pani profesor myśli o Naszej- -klasie?
A co to dokładnie jest?”
Marta Klimowicz dała długi wyraz złości, że (po raz kolejny) o internecie opowiada ktoś, kto niewiele o nim wie. Nie dziwię jej się, jednak trochę inaczej odebrałem ten tekst. Wychodzę przy tym nadal z założenia, że mało kto potrafi w Polsce powiedzieć coś rozsądnego (i prawdziwego) np. o serwisach społecznościowych (teza da się uogólnić). A jeśli nawet potrafi, to nie jest widoczny / słyszalny w przestrzeni publicznej (efekt jest ten sam).
Może należy więc pogodzić się z powyższym i przyjąć do wiadomości, że publiczny ogląd i rozumienie np. Naszej Klasy jest nieco odklejone od rzeczywistości. Innymi słowy, że te publiczne wypowiedzi wypełniają lukę, mają większą fitness (jeśli traktować je jako memy), która pozwala im konkurować z innymi wypowiedziami lub samymi faktami, i tym samym stają się rzeczywistością? Taki właściwie konstruktywistyczny truizm.
Może to brzmieć jak straszny relatywizm, ale czy pozostaje nam coś innego? Mateusz Halawa jakiś czas temu próbował sprowadzić na ziemię nasze rozumienie Naszej Klasy, argumentując, że jest to ostoja „banalnej codzienności”. Z jednej strony jego tekst jest potrzebną przeciwwagą dla różnych alarmistycznych doniesień medialnych. Z drugiej strony nie mam pewności, czy to nie jest kolejny konstrukt – może bliższy „prawdy” niż opinie prof. Świdy-Ziemby, ale kto wie? Bo gdy Mateusz pisze:
A co wynika z siedzenia w Naszej-klasie? Nic.
to nie wiem, czy ma na myśli własne doświadczenie, czy spytał garść znajomych, czy też od jakiegoś czasu przepytuje użytkowników serwisu. Jednego jestem pewny – że jest to ciekawa, efektowna historia, która może zainteresować. Może w tych kategoriach trzeba myśleć o opisach internetu.
Można ten brak wiedzy oczywiście tłumaczyć brakiem odpowiednich badań naukowych, itd. Sęk w tym, że ten stan rzeczy raczej się nie zmieni. Więc może pora przyjąć, że różne „większe” sieciowe byty – Nasza Klasa, ale też np. blogosfera są w praktyce z gruntu nieopisywalne? Że trzeba zatrzymać się na poziomie jednostkowych doświadczeń, które jednak są zbyt liczne i zróżnicowane, by dało się rzetelnie uchwycić trendy? Albo też można te trendy konstruować w miarę dowolnie.
Tak właściwie nie ma się czemu dziwić, skoro w socjologii pojawiają się głosy, że trudno dziś już mówić o społeczeństwie jako czymś dającym się przez socjologów uchwycić – John Urry proponuje „Sociology beyond societies”. Więc dlaczego miałoby się dać opisać Naszą klasę, która pod względem liczby mieszkańców przegoniła już Słowację? Zastanawiam się, czy w przypadku zjawisk sieciowych nie szwankuje nam intuicyjne rozumienie ich skali i wydaje nam się, że serwis internetowy to coś całkiem małego, a więc całkiem prawdopodobnie prostego i jednolitego w swojej naturze? Można powiedzieć, że samo społeczeństwo też jest wirtualne, a więc nieuchwytne zmysłami – ale jednak mamy pewne intuicje, związane np. z przemieszczaniem się po jego terytorium lub z doświadczeniem tłumu ludzi.
Trudności z postrzeganiem / odczuwaniem mediów elektronicznych i jego wpływu pięknie pokazuje Dan Hill w swoim opisie wielkomiejskiej ulicy. Zaczyna się tak:
„Widzimy kilka budynków, kilkanaście samochodów i sporo ludzi, a chodniki pełne są mebli ulicznych. […] Pytanie, czego nie jesteśmy w stanie dojrzeć?”
Dalej następuje długi i całkiem poetycki opis istnej dżungli sygnałów elektronicznych i biegnących z ich pomocą komunikacji, która wypełnia miejską przestrzeń. To warstwa, której nie chwytamy zmysłami, i której nie rozumieją zdaniem Hilla urbaniści. To oczywiście także warstwa, której opis wymyka się socjologom.
Więc może należy oddać pole? Już o tym kiedyś wspominałem, jestem przekonany, że najwięcej o Naszej klasie wie któryś z jej administratorów – zapewne nie ten od spraw technicznych, tylko ten zajmujący się obsługą społeczności użytkowników. Tylko że ten administrator nie ma jakiejkolwiek potrzeby upubliczniania swojej wiedzy, którą traktuje jak know-how o wartości rynkowej. Ulubione narzędzie badaczy – ankieta – chyba na niewiele się zda. Liczbę znajomych jeszcze da się zapamiętać („286”), ale częstość kontaktów, czas spędzony w towarzystwie serwisu? Odpowiedzi na takie pytania to również historie odklejające się od rzeczywistości. Do tego najnowsze metody badawcze takie jak analiza sieciowa, dające nadzieję na ogarnięcie wielkich populacji i ilości danych, wymagają od badacza dotarcia do logów, a więc uzyskania oglądu rzeczywistości z perspektywy administratora.
Na koniec, jeszcze jedna sprawa – prof. Świda Ziemba stosuje w wywiadzie „klasyczny” podział na to, co realne i co wirtualne:
„Istniejemy nie w realu, nasze prawdziwe istnienie jest w mediach elektronicznych, w tym w internecie, gdzie jesteśmy powszechnie dostępni.”
Podział ten wydaje mi się całkiem błędny. Ale ponieważ motywem przewodnim tego wpisu jest relatywność wszelkich opisów rzeczywistości, tak naprawdę interesujące jest co innego, niż jego nieprawdziwość. Jest to moim zdaniem podział zrozumiały jedynie dla starszego pokolenia, które doświadczyło dwóch światów: z internetem i bez. Wtedy świat minus internet można nazwać „realem”. Co oczywiście będzie kompletnie niezrozumiałe dla osób, dla których zawsze istniał internet.
10 marca o godz. 21:10 31972
wydaje mi się, że kapitulacja byłaby przedwczesna. fenomen naszej-klasy, pomimo ogromnej skali, wydaje mi się zupełnie możliwy do opisania.
trochę inaczej ma się rzecz z blogosferą. o ile same systemy informatyczne służące do pisania bloga są banalnie proste (a raczej mogą być banalnie proste), a bloga można pisać za pomocą najprostszego edytora tekstu, to spektrum tematów/zachowań jest na blogach przeogromna i rzeczywiście wymyka się łatwemu opisowi. niewiele ma wspólnego blog 10-latka z techcrunchem, techcrunch z blogiem ludwika dorna itd itd. a jednak coś tam wspólnego mają.
tymczasem nasza klasa to dość mały wachlarz zachowań i możliwości (jak na razie). a o dane trzeba poprosić, do celów naukowych nie powinno być problemu.
bardzo dyskusyjna jest teza, że najwięcej o n-k wiedzą moderatorzy. mają zapewne najwięcej danych, ale czy mają czas i wiedzę, by je analizować?
10 marca o godz. 21:24 31973
Zastanawia mnie, ilu jeszcze poważnych ludzi będzie sobie łamało głowę nad takim wielkim „nic”, jakim jest NK, doszukując się w niej jakiegoś ukrytego Sensu, Zagadki, którą należy rozwiązać. Za NK naprawdę nie stoi nic więcej, niż to co widać na zewnątrz: przewidywalni ludzie, przewidywalne zachowania. IMHO jedynym novum jest skala, w jakim ten serwis przełamuje pewien rodzaj „cyfrowego wykluczenia” wśród ludzi, którzy dotychczas nie mieli wiele wspólnego z internetem; zresztą przypuszczam, że większość z tych ludzi nie wychyli nosa poza NK, bo przecież „lubimy tylko te piosenki, które już znamy” – gdyby NK nie pojawiła się w gazetach albo w TV, ci „nieinternetowi” nigdy by jej nie zauważyli.
10 marca o godz. 21:33 31974
zresztą może to jest przyczyna,dla której mówimy teraz o Naszej-Klasie a nie np. o Szkolnelata.pl, które powstało na długo wcześniej – NK wyszła niejako poza internet, zaczęła docierać do tych poza netem i przyciągnęła ich do komputerów.
10 marca o godz. 23:44 31979
Wywiad z profesor Świdą, wybitnie niefortunny, bo obnażający nieznajomość specyficznego wycinka reality web-społecznej jaką jest NK, jest wcieleniem w życie prostego mechanizmu autorytetu. Przykładów podobnych pełno, co zresztą jest emblematyczne dla szczególnego dzisiaj wizerunku, głównie w ramach wiedzy potocznej, socjologa i socjologii jako nauki totalnej . I jest to zresztą prawda w tym sensie, że zadaniem socjologa jest przecież mówienie o świecie społecznym – wartościowe zwykle, o ile przełamane zostaną dwa podstawowe problemy: ignorancja albo mody intelektualne. Nasza Klasa jako fakt jest obiektem badan nie gorszym niż sprostytuowane tematy instytucji totalnych albo tożsamości postmodernistycznych. I dziwię się pogardliwym westchnieniom lekceważenia na zajmowanie się tym tematem, bo to, że wnioski lub argumenty nie są spektakularne nie umniejsza nigdy wartości poznawczej badania.
A pytanie o metodologię jest dla mnie tu zasadnicze – traktowane jednak raczej w kategoriach interdyscyplinarnych niż socjologicznych wyłącznie.
11 marca o godz. 8:18 31983
przepraszam, że znów marudzę, ale:
(jak kilku z Państwa wyżej)
podkreślę:
(ten dowcip [?] można kontynuowac; ale ja się — trochę, za mało — znam (?) na ze 2 powyższych.
no to.
(i ciekawe, co myślą Fizycy Jądrowi o tych, co (= w Mediach) o fizyce jadrowej?;-)
11 marca o godz. 8:27 31984
Alek, mnóstwo ciekawych pytań stawiasz.
No pewnie, że z perspektywy socjologicznej „naukowości” i metodologii mojemu krótkiemu felietonowi/obrazkowi/polemice bliżej do Świdy-Ziemby niż do wyczerpującej socjologicznej analizy. I pewnie, że mój tekst jest kolejnym konstruktem. (Ale tez gdybyś konstruktywizm potraktowal konsekwentnie, rozlegla i „poprawna” sieciowa analiza naszej-klasy tez jest konstruktem, tylko z innymi warunkami brzegowymi „prawdziwosci”).
Chcialbym przy tej okazji, i na marginesie oburzenia Marty, ktorego nie podzielam, i bardzo ciekawej dyskusji powyzej, porozmawiac o medialnej roli „ekspertow od mediow” czy „ekspertow od spoleczenstwa”.
@makowski – zastrzegam, ze niewiele o tym wiem 🙂
Cos, co – mysle – moze zainteresowac kilkoro czytelnikow i czytelniczek. (Zeby nikogo nie urazic, sprobuje przyjrzec sie najlepiej znanemu mi przypadkowi). Bo też i status mojego tekstu o naszej-klasie, podobnie jak wywiadu Swidy-Ziemby, jest co namniej dziwny: to jest tekst z autorem z-gwiazdką. Porozmawiajmy o warunkach produkcji takiej wypowiedzi.
Autorzy w „Gazecie” dzielą się na z-gwiazdką i bez-gwiazdki. Bez-gwiazdki pisze dziennikarz (np Wojciech Orliński). Z gwiazdką pisze ktoś, kogo „Gazeta” chce przedstawić jako eksperta (np Mateusz Halawa*). Tekst o Naszej-klasie wysłałem, w ramach eksperymentu, bez-gwiazdki – gwiazdka pojawiła się już przy pierwszej redakcji. Autorowi z gwiazdką wolno więcej: redaktorka skonsultuje z nim zmiany w tekście, mimo rozbieznosci stref czasowych. Wolno mu powiedzieć „transgresja”, „karnawalizacja”, „Frederic Jameson” i „postmodernizm” – dziennikarzowi mogliby wykasować. Idealna emanująca z tekstu persona autora z-gwiazdką jest lekko przemądrzała, balansuje na granicy dostępności tekstu dla kogokolwiek, kogo gazeta wyobraża sobie jako swoją czytelniczkę, ale jest wciaz publikowalna i bardzo sie w redakcji podoba. Daje wrażenie tekstu mądrzejszego i bardziej przemyślanego niż tekst „bez-gwiazdki”. Taką personę albo kreuje ja, piszac, albo kreuja ja rozmawiajaca ze mna dziennikarka, formulujac pytania tak a nie inaczej (tak jest w przypadku S-Z). W odroznieniu od S-Z ja za swoj tekst dostalem pieniadze (troche marksizmu w autoanalizie nie zaszkodzi).
Dotykamy tu specyfiki roli „eksperta” (człowieka z-gwiazdką) w polskich mediach, ktora jest co najmniej dziwna.
Idealnie byłoby, gdybym mógł taki felieton napisać po prostu jako autor-freelancer piszący raz na trzy miesiące tekst do „Gazety”; autor bez-gwiazdki. Bo też nie jest to przeciez tekst popularyzatorski socjologa-Naukowca (taki, jaki np Sztompka badający od lat zaufanie społeczne mógłby napisać o zaufaniu, albo jaki Dominik Batorski moglby napisac o sieciach spolecznych), tylko osiem razy skracany tekst autora, który jakoś tam nabył trochę „wyobrażni socjologicznej”, widocznosci w polu (pop)nauki, afiliacji z Instytucja Naukowa, uzyskał dostęp do mediów, i pisze taki niby-felieton (a felieton pisze sie inaczej niz artykul naukowy: wyostrza sie spostrzeżenia, szuka sie puenty, bawi się słowami, moze nawet cos nagina dla publicystycznego efektu).
Ale w Polskich mediach albo-albo. Albo się jest dziennikarzem, albo się ma status eksperta. Wiec tekst zostaje opatrzony gwiazdka (pisza: „Socjolog wypowiedzial sie o naszej-klasie”, ale z intencja: „Nauka wypowiedziala sie o naszej-klasie”) i to naraża mnie na sluszna krytykę („Autor tekstu w gazecie mędrkuje nie podając żadnych danych”; „Nie wiem tez skąd wzięła się p.Halawie teza o ?towarzyskości? – z komentarzy na k2.0), ale i zapewnia mi wieksza widocznosc i prestiz (telefon z radia, telewizji i konkurencyjnej gazety, post Mirka o tym, ze Halawa pisze o n-k jako socjolog – to byl komplement:).
Jezeli spojrzymy – ja i ta garstka osob, ktora jeszcze, znudzona, nie przestala czytac: pozdrawiam! – na wypowiedzi „ekspertow od mediow”, to wiekszosc z tych wypowiedzi nie spelnia przeciez jakichkolwiek warunkow naukowosci.
(W moim przypadku, bo Alek sie retorycznie zastanawial: max kilkadziesiąt godzin researchu – siedzenie na n-k i czytanie wypowiedzi okołonaszoklasowych, kilka, raczej w strone trzy niz osiem, skypowych wywiadów ze znajomymi użytkownikami z różnych pokoleń, kilka naszoklasowych nieformalnych interakcji z chłopakami i dziewczynami z mojej podstawówki, Georg Simmel, Andreas Wittel: „Toward a Network Sociality”, Svetlana Boym o nostalgii, Jamesona trochę, burza mozgow z dwojgiem przyjaciol etc. — to jest przeciez standard pracy dziennikarza, nie naukowca!).
Long story short, ciekawi mnie:
– to, ze brakuje w polskich mediach nieinternetowych formy posredniej miedzy Naukowcem przez duze N, a dziennikarzem. Takiego non-fiction writera jak James Surowiecki albo Chris Anderson albo Malcolm Gladwell. Jest takich osob kilka, prawie zadna nie pisze o internecie. Czy blogosfera moze wypelnic taka luke?
– to, na jaka skale media i grajacy z nimi „eksperci” naduzywaja latki „eksperta-socjologa”, zeby podpisywac teksty i wypowiedzi, ktore moglaby napisac dowolna rozgarnieta osoba nie podpierajac sie niesproblematyzowanym autorytetem Nauki („Ludzie sa rozni – mowi socjolog X”; „Z cala pewnoscia pojawienie sie internetu przynosi powazne zmiany w zyciu codziennym Polakow” – zauwaza socjolog Y)
– to, na ile to jest zwiazane ze spoleczna pozycja „Nauki” (nie dostalbym lamow, ani pieniedzy, gdybym nie byl z-gwiazdka) i przez to teksty takie jak moj jawia sie jako „bezinteresowna wypowiedz naukowca”, choc rownie uprawniona jest interpretacja tego tekstu jako felietonu napisanego dla pieniedzy (dlatego wysylam go do „Gazety”, a nie publikuje w internecie: chce zarobic pieniadze. nie oznacza to, ze nie mozna mnie rozliczac z tresci tekstu: jestem przekonany do tego, co napisalem)
– to, na ile wystepujac jako „socjolog” jestem zmuszony grac w „prawdziwe-nieprawdziwe”, i jednoczesnie udawac, ze nie gram w „ciekawe-nieciekawe” albo „blyskotliwe-nieblyskotliwe” (a przeciez gram; zaden medialny „ekspert” nie chce miec opinii nudziarza)
– innymi slowami, to, na ile wskakuje w koleine: „Mateusz Halawa, w imieniu Socjologii…” zamiast: „Mateusz Halawa, ktory pracuje jako socjolog, i dorabia jako autor, ma wrazenie, ze…”
– to, na ile tak zwane srodowisko powinno zaczac otwarta dyskusje o roli „ekspertow” od mediow, spoleczenstwa i calej reszty
W latach osiemdziesiatych w USA antropolodzy zaczeli demistyfikowac antropologie jako po prostu inny gatunek prozy. Moze w najlepiej pojetym interesie spolecznym;)) nalezaloby upowszechniac podobna wiedze na temat medialnych „ekspertow”, w tym nizej podpisanego?
kto chce porozmawiac o medialnych ekspertach?
11 marca o godz. 9:15 31985
Mateuszu, super ciekawy komentarz, mam w sumie jedna, góra dwie rzeczy do dodania. W Polsce Nauka (koniecznie z wielkiej litery) traktowana jest jako coś obiektywnego, prawdziwego, nie tylko przez samych jej przedstawicieli, ale również i przez społeczeństwo jako takie. Nie wiem, jak tam w znanych Wam uczelniach to wygląda, w tych, w których życiu ja uczestniczę, nie czyta się tekstów o autoetnografii, wyobraźnia socjologiczna to chyba też obcy koncept, Geertz przedstawiany bywa jako ciekawostka etc. Słowem – badamy i przedstawiamy świat, jakim jest. Dodajmy do tego uwielbienie do badań ilościowych, a w linii prostej dochodzimy do medialnych ekspertów, którzy mówią o fenomenie NK, tytuł mgr socjologii przed nazwiskiem i praca na coś więcej sprawia, że maja dostęp do jakiejś prawdy obiektywnej, którą dziennikarze i dziennikarki przedstawić chcą w swoich artykułach.
I w gruncie rzeczy to bardzo ciekawa sytuacja, mnie cieszy wiele jej aspektów, tak długo, jak długo pytania stawia się właściwym osobom, o folklor świąt pyta się etnografa, który zęby na tym zjadł itd. Ekspert od wszystkiego jest dla mnie śmieszny, pytanie kilku naczelnych socjologów o tematy najróżniejsze od zwyczajów noworocznych poprzez sytuację w Kosowie, na Dodzie skończywszy, jest zwyczajnie głupie. Stąd moje oburzenie, choć to w sumie nie to słowo, zażenowanie byłoby lepszym.
11 marca o godz. 9:51 31986
@socin
Marta, dzieki.
No tak, ale Swida-Ziemba odpowiedzialaby Ci, ze „ekspert od wszystkiego” wcale nie jest smieszny. To ugruntowana przez wieki w polskiej debacie publicznej rola, nazywa sie: intelektualistka, inteligentka.
Czy rzeczywiscie uwagi Swidy-Ziemby bylyby trafniejsze, gdyby zadala sobie trud przeczytania o „Naszej-klasie” w GW? Gdyby zajrzala do „Naszej-klasy”? Na jak dlugo? Jakimi metodami
To tak, zeby bardziej namieszac;) i dorzucic kolejny kontekst do dyskusji o ekspertach: niesmiertelna debate o „smierci inteligencji”. Podalbym kilka linkow, ale mam wrazenie, ze to debata, ktora jest niedostepna w internecie 🙂
milego 2.0-dnia
11 marca o godz. 10:46 31988
Ekspert od wszystkiego, niewątpliwie, jest śmieszny. Tyle, że „ekspert” jest tym lepszym „ekspertem”, im bardziej jest rozpoznawalny. Pan Czapiński na przykład, powie coś i o zbiorach buraka cukrowego, i o Dodzie, i o tym, jak Polska winna wygladać za lat dziesięć. Chodząca synteza wiedzy ludzkiej. Skojarzenie z facjatą Czapińskiego staje się automatyczne: „O, to ten mądry naukowiec”. „Naukowiec”, nie „socjolog”, nie „psycholog” (różnie bywa podpisywany) – jego wiedza jest wszechogarniająca. Potrzeba dyżurnych ekspertów, którzy ocierają się o status medialnej gwiazdy. Według mnie nauki społeczne prawie nie istnieją w mediach, którym same poświęcają już niemal całą swą uwagę. Operuje się głównie etykietami; etnograf, to powie coś o obyczajach w zapyziałej wiosce, ale w wiadomościach z wypowiedzi tej zostaną dwa zdania oczywistości. Ważna jest twarz „naukowca” i podpis. Dlatego Mateusz Halawa będzie, niestety, musiał wypowiadać się w imieniu całego dorobku socjologii.
11 marca o godz. 11:34 31989
Mateusz, intelektualista/inteligentka to nie to samo, co ignorant/ka.
11 marca o godz. 12:41 31990
@mateusz: zapewne blogerzy wypełnią lukę, o której piszesz. z tym że im będzie ciężej nosić gwiazdkę (która raczej będzie oznaczała wzięcie tekstu w cudzysłów), a redakcja nie będzie miała żadnych skrupułów by ich teksty ciąć do woli. a tekst bardzo ciekawy.
11 marca o godz. 12:56 31991
I jeszcze jedno – zakładając, że taki byt jak intelektualista jest potrzebny i wartościowy, bo moim zdaniem dobitnie podkreśla jego wagę użycie tego określenia na okładce książki Andrew Keena. To ja zdecydowanie wolę kulturę ekspertów takich, jak blogerzy np. od kultury intelekutalistów w stylu Andrew Keena.
11 marca o godz. 13:27 31992
Skoro już idziemy w kierunku dwuznacznej roli ekspertów, to też dorzucę swoje 3 grosze. Kwestii jest kilka:
– przy całym biadoleniu na temat swojej sytuacji, znaczna część naukowców żyje w Polsce nieźle, a przy tym nie jest poddawana żadnej weryfikacji. Naukowiec ma status zbliżony do księdza – jest tym który WIE, z którym się nie dyskutuje, co oczywiście media wykorzystują do legitymizacji każdego banału (zawsze można napisać że „z badań wynika” i wtedy już jest to fragment którego nie trzeba poddawać refleksji). Śmieszne jest to, że nie wchodzi się na poziom meta-dyskursu na temat nauki, że nie ma Bourdieu, że najczęściej w dyskursie publicznym trwamy na poziomie „ma tytuł, czyli ma rację”. Często mówi się, że wraz ze śmiercią PRL-u skończyły się w Polsce rządy romantyzmu, a tym samym inteligencja straciła swoją uprzywilejowaną pozycję. Myślę jednak, że może straciła „rząd dusz”, ale dostała inne przywileje: niezłe pensje i dożywotni status eksperta.
– w wypadku internetu i mediów cyfrowych sytuacja jest dodatkowo ciekawa, bo tym co robi większa część polskiej humanistyki – czyli opóźnioną i bezkrytyczną recepcją myśli zachodniej – zajmują się ludzie młodzi (kiedyś z Dominikiem Batorskim mieliśmy rozmowę o tym, że jesteśmy trochę pokoleniem naukowych pampersów – tak jak 20 lat temu wystarczyło znać angielski żeby dostać niezłą pracę w biznesie, tak 10 lat później stało w nauce – zajmując się nowymi zjawiskami wystarczy czytać zagraniczne publikacje, stara kadra z niewielkimi wyjątkami średnio się na tym zna, więc każdy sąd tym bardziej będzie „prawdziwy”)
– i tu dochodzimy do paradoksu, bo Orliński czy Edwin Bendyk bez gwiazdki są z reguły bardziej kompetentni niż młodzi z gwiazdkami, ale oni są „tylko” publicystami, a gwiazdkowicze – naukowcami…
– wreszcie: piszą o tym Jenkins i inni w manifeście nowych studiów kulturowych w ostatniej „kulturze popularnej” – sposób uprawiania nauki na niektórych obszarach dzisiejszej humanistyki jest często bliski dziennikarstwu i nie ma w tym nic złego; tyle tylko, że trzeba o tym mówić otwarcie – kiedy Keen był w Warszawie oprócz setek bzdur powiedział jedną sensowną rzecz: naukowcom wygodnie jest ekscytować się Web 2.0, bo działają poza rynkiem i swoją pensję dostaną tak czy inaczej – i choć wierzę, że nauka nie może być w 100% objęta prawami rynku to rozumiem intencję Keena: naukowiec wykonujący pracę dziennikarza wciąż jest naukowcem i jest w tym coś dziwnego (co swoją drogą przypomina mi spór Bakunina z Marksem o rolę inteligencji w ruchu komunistycznym, ale to wątek poboczny z pobocznego, więc może kiedy indziej)
W sumie jeszcze bardziej zboczyłem z tematu, który zresztą wpisuje się w większą dyskusję „coś trzeba zrobić z polską nauką”… Temat mam wrażenie dojrzewa, ale nie mam pojęcia, czy cokolwiek z tego wyniknie.
11 marca o godz. 13:56 31993
@ mirek
jeśli chodzi o Keena, to sam udowadnia, że i nie-naukowiec może ekscytować się Web 2.0 (w sposób negatywny, ale co to za różnica?) i też na tym dobrze wyjść
@ mateusz (i inni)
mateusz, bardzo podoba mi sie Twoje rozroznienie na dbalosc o „prawdziwosc” i dbalosc o „ciekawosc/atrakcyjnosc” historii. Ta druga wydaje mi sie bardzo wazna (i atrakcyjna!), a przy okazji czesto calkiem „prawdziwa”. Choc opiera sie to na wspomnianej przez Ciebie „intuicji socjologicznej”, lub ogolnej intuicji, ktora moim zdaniem czesto zawodzi w odniesieniu do zjawisk nowych. moze nie na calej linii, ale prowadzi do tego, co bodajze Castells nazwal butikowoscia badan nowych mediow – nasza intuicja jest prawdziwa, ale w odniesieniu do waskiego grona doswiadczajacych osob.
Talent Gladwella czy Andersona polega moim zdaniem na tym, ze tworza historie b. ciekawe, a zarazem prawdziwe. I moze na tym polega problem naszych „ekspertow od kazdego tematu” – ze nie tworza zbyt porywajacych narracji.
Mateusz, wspominasz tez o „tekscie popularyzatorskim socjologa-Naukowca”, pisanym z pozycji czlowieka, ktory naprawde sie na temacie zna. Moze roznica miedzy USA i PL jest taka, ze tam jest masa tego typu ekspertow, ktorzy raz na pewien czas pisza solidny ale przystepny tekst o tym, o czym sie znaja. nie twierdze, ze jest on lepszy od tekstu intuicyjnego / atrakcyjnego. ale w USA jest w koncu tak, ze obok Gladwella o serwisach spolecznosciowych bedzie pisac danah boyd, z tej drugiej pozycji. no i boyd odpusci pewnie sobie wypowiadanie sie na temat nowego ipoda.
ogolnie dyskusje te moznaby wpisac w temat „tabloidyzacji mediow” – potrzeby prostych tez, dajacych sie podsumowac w jednym zdaniu. ale jest tez druga strona medalu – Gladwell jest Gladwellem zapewne tez dlatego, ze pisma takie jak New Yorker moga mu placic duze pieniadze, dzieki czemu on w spokoju robi research i pisze teksty (ciekawe, ilu ma asystentow).
@marcin
moze rzeczywiscie przeceniam roznorodnosc zachowan w N-K. przyzwyczailem sie, ze dowolne srodowisko sieciowe az kipi od inwencji, gdzies na marginesach pojawiaja sie zastosowania pozornie od czapy, itd. to ciekawa sprawa, jesli N-K rzeczywiscie sluzy wszystkim niemal wylacznie do tego samego. choc kto tak naprawde wie, co ludzie wyprawiaja w prywatnych wiadomosciach?? moze juz dawno temu przestali umawiac sie na spotkania klasowe i wspominac dawne lata??
11 marca o godz. 16:47 31995
Szczerze mówiąc teza jakoby internetowe zjawisko typu NK było mniej uchwytne od nieinternetowego i trudniejsze do zbadania czy nawet nieopisywalne moim zdaniem nie trzyma się tak zwanej kupy.
Dobrzy ludzie, koledzy, socjologowie przecież to jest lepsze od pamiętników chłopa polskiego w Ameryce. Wszystko „naturalne” i nie pisane na konkurs na dodatek od razu w wersji elektronicznej i na wyciągnięcie ręki z zerowym kosztem uzyskania. Wystarczy wziąć jakiś porządny soft i można trzy habilitacje napisać.
No, jeszcze taki drobiazg potrzebny jak koncepcja co i jak się chce zbadać, ale z mojej perspektywy to jest po prostu badawcze eldorado.
Odnośnie złości Marty Klimowicz to ja tej złości nie bardzo rozumiem. To jakby złościć się, że zimą pada śnieg. Moim zdaniem S-Z mówi nie o naszje klasie ale o młodzieży i po co jej wirtualny świat, no ale ja jestem tu nieobiektywny.
11 marca o godz. 19:37 31998
@Marcin (i inni)
trzymam kciuki za blogosfere. ale zauwaz, ze w przypadku naszej-klasy wiekszosc blogowych wypowiedzi to ledwie polemiczne interwencje wobec tekstow prasowych. przyznam, ze zaskoczylo mnie to, ze nagle pojawia sie bardzo ciekawy i goracy temat, a wiekszosc blogow o internecie, ktore przegladalem piszac swoj tekst, ogranicza sie do stwierdzenia, ze dziennikarze sa glupi, nie znaja sie na internecie, podobnie medialni eksperci, i w ogole z nasza-klasa to jest zupelnie nie jest tak, jak wyborcza napisala (i tu link. koniec postu.)
ok jak na pierwszy akapit, ale ja oczekiwalbym czegos wiecej: jezeli juz jest blogosfera, to dlaczego nie napisac w niej, o co zdaniem autora, rki, „naprawde” chodzi z nasza-klasa.
to nie jest argument z cyklu: „nie podoba ci sie, to napisz lepiej”.
zamykajac z mojej strony temat dyskusji o dyskucji o naszej-klasie podkresle tylko, ze w moim poczuciu w tym konkretnym przypadku polska okolointernetowa blogosfera (w ktorej nie uczestnicze w inny sposob niz wnikliwie i z dzika przyjemnoscia czytajac) strzelila sobie w stope. badan ilosciowych robic nie bede, gorzej, zadnych badan robic nie bede, ale moje (jakosciowe) wrazenie jest takie, ze duzo energii poszlo na pisanie bardziej lub mniej zjadliwych komentarzy do blogosferowego dzialu „recenzje tekstow o naszej-klasie w gazetach”, a znaczaco mniej na kreatywne analizy fenomenu naszej-klasy do blogosferowego dzialu „opinie, ktore mamy, a ktorych gazety nie chca”.
przyjmuje do wiadomosci, ze wina moze lezec po mojej stronie i po prostu do takich tekstow nie dotarlem.
@Mirek
pamietaj, ze nie mozna utozsamiac „polskiej nauki”, ani nawet „mlodych badaczy internetu” z osobami, ktore sa widoczne w mediach. przewaga osob nie ma do mediow dostepu (czesc by chciala – stad bywa, ze i frustracje), ale tez wiele, ktore swiadomie zdecydowalo nie brac udzialu w grze w eksperta: decyzja, dla ktorej mam duzy szacunek
„sposob uprawiania humanistyki blizszy dziennikarstwu” nie brzmi dla mnie atrakcyjnie: juz mi naprawde wystarczy z powodzeniem jedno dziennikarstwo, dziekuje bardzo, i lepiej zeby inne rzeczy sie do dziennikarstwa nie upodabnialy.
jenkins et al. pisza w tym tekscie raczej o tym, ze studia kulturowe (zastrzezenie: oni pisza o dosc specyficznej, niemal z zalozenia anty-naukowej dyscyplinie) powinny szukac jezyka pozwalajacego im mowic poza kontekstem akademickim. i tu pojawia sie trudnosc z wypracowaniem jezyka, ktory nie jest hermetyczny, ale z drugiej strony pozwala zachowac autonomie, watpliwosci i krytycyzm, na ktory dziennikarstwo nie moze sie zdobyc. ja mam poczucie, ze wciaz nie mamy w wystarczajacym stopniu takiego jezyka. ponownie, blogosfera wydaje sie doskonalym miejscem, zeby taki jezyk rozwijac.
11 marca o godz. 19:58 31999
a tymczasem ten watek na forum gazeta.pl ma juz 1500 wpisow. ciekawy temat z socjologii wiedzy: „wiedza potoczna a wiedza ekspercka o intenecie” 🙂
12 marca o godz. 10:15 32008
Wysłanie trackbacka przerosło albo mnie, albo bloxa, w każdym razie: http://klimowicz.blox.pl/2008/03/Kto-tak-naprawde-jest-na-Naszej-Klasie.html
12 marca o godz. 11:57 32009
Doskonała dyskusja. Jest kilka wątków, które warto byłoby dodatkowo rozwinąć… rola naukowca, której wymiar ma być jeden i ten sam, zawsze, bez odwołania. Alek tłumaczył się kiedyś pod krytycznym tekstem o jego wpisie, że jeżeli zawsze, w każdej sytuacji, ma być rozliczany jak socjolog-Naukowiec, to rezygnuje z tej etykietki. Zgadzam się z tym podejściem. Z jednej strony, jak piszecie, media robią z badaczy „ekspertów”, choć wypowiadanie się o burakach, seksie i Web 2.0 raczej świadczy w pewien sposób o tym czy owym niż o nas wszystkich.
Z drugiej jednak strony są odbiorcy/czytelnicy, którzy też przesiąkli często (jak sądzę) jednowymiarowym postrzeganiem badacza. Badacz i koniec – tak jak ksiądz i koniec. Mirek ma rację, to zbliżone role.
Ujmując to przykładowo: blog badacza/-czki może zbierać cięgi za to, że niektóre jego/jej wpisy są nazbyt emocjonalne. Inne jego/jej wpisy mogą wydawać się nazbyt niedopracowane od strony naukowej, rzucają snop światła na pewne wątki, ale po dziennikarsku ich nie rozwijają – i to kogoś tam rozczarowuje, prowokuje do krytyki. Bo to przecież blog Badacza, jakże on tak może nienaukowo! Ma swoją rolę, niech w niej siedzi i nie wchodzi w inną. Badacz musi być przecież zimny jak polodowcowy głaz (by odwołać się nienaukowo do T-Raperów znad Wisły miast do Durkheima).
(Pewnie takie sprowadzanie do jednej roli spodobałoby się Platonowi; naukowcy-filozofowie przymuszani, aby zawsze sięgać do Rzeczywistości 😉 Swoją drogą – jakże często przymuszani właśnie przez kuglarzy i ich widzów, posługujących się mniemaniem i opiniami… Przepraszam za ten wtręt 😉 )
Tekst wywiadu ze Świdą, napisany przez dziennikarkę, tak jak Mateusz i Olczyk, traktowałbym szerzej, nie do końca dosłownie.
Sprawa druga – blogerom (sensu largo, ale także patrzę „jakościowo”) też udzieliła się, moim zdaniem, tabloidyzacja. Właściwie – dlaczego by nie miała, ale zostawmy to… Mateusz ma rację: zjadliwe „recenzje tekstów prasowych o N-K” zamiast własnych prób, zamiast polemik – a szkoda. Mnie to przypomina właśnie tabloidowe zawodzenie na polityczne tematy, prześmiewanie czasem tego czy owego polityka – ale bez autentycznej refleksji i woli zmiany stanu rzeczy na lepszy. Może w przypadku blogerów brakuje woli zmiany, może chodzi o wygodnictwo (banał: krytyka ad personam nie jest wymagająca), może o brak wiary i pewności siebie. Albo o wiele innych czynników. Potencjał w polskich blogach jest, aczkolwiek zrewidowałem swoje oczekiwania co do zmian, jakie mogą wywołać.
12 marca o godz. 12:19 32010
P.S. Starałem się to wszystko nieco rozhermetyzować, ale czytam swój komentarz po publikacji i mam wątpliwości, czy aż tak się znowu udało 😉
12 marca o godz. 14:02 32012
N-K jest dziesiątym najaktywniejszym pod względem liczby odsłon portalem w… Irlandii. Źródło: http://www.alexa.com/data/details/traffic_details/nasza-klasa.pl
To ciekawa wartość liczbowa, spinająca dwa nowe, słabo jeszcze zbadane zjawiska społeczne: emigrację „wyspiarską” i fenomen N-K.
Nie mam wystarczających danych liczbowych aby wywnioskować stąd, czy statystyczny Polak mieszkający w Irlandii korzysta z N-K częściej, rzadziej, czy podobnie często jak statystyczny Polak w kraju. Może to być natomiast jakiś trop przy próbie odpowiedzi na pytanie w jakich celach ludzie korzystają z N-K.
Brak możliwości spotkania w realu, tęsknota za krajem i językiem, być może częstsze (niż średnie krajowe) poczucie osiągnięcia sukcesu przekładające się na częstszą chęć autoprezentacji – wszystkie te czynniki mogą wpływać na nieco inny sposób korzystania z portalu.
Dorzuciłbym więc temat „emigracja a N-K” do listy ciekawych, a słabo zbadanych zagadnień okołointernetowych.
12 marca o godz. 19:32 32019
MPP
Właśnie tego dotyczyła moja polemika z polemiką MK na jej blogu. Jeśli ktoś kto jak rozumiem jest specjalistą krytykuje wypowiedzi niespecjalisty to ja chciałbym się czegoś z tej krytyki dowiedzieć właśnie o NK czy socjologi internetu. Dowiaduję się natomiast rzeczy oczywistej dla kazdego kto ma jakiś kontakt naukowy, czy zawodowy z mediami, że mianowicie profesorzy socjologii występują w roli uniwersalnych wszystkowiedów.
12 marca o godz. 19:49 32020
@Bolo
swietny pomysl! nasza-klasa jako oddolny internetowy spis powszechny Polakow w kraju i za granica? masz racje, to jest bardzo ciekawe w kontekscie emigracji. to mnie wlasnie ciekawi w naszej-klasie: takie przeniesienie do internetu (a wiec jakies tam uwolnienie z ram granic panstwa i wyjscie w strone polskiej diaspory) logiki szkolnej „listy obecnosci” (miejscami zamieniajacej sie w „apel poleglych”).
Bolo? Obecny! Filiciak? Obecny! Halawa? Obecny! Kaczynski? Nieobecny! Klimowicz? Obecna! Tarkowski? Obecny! itd. w tym sensie najwazniejsze, co mozna zrobic na portalu nasza-klasa to wziac i sie do niego (wreszcie) zapisac?
(@Alek – troche to mialem na mysli, piszac, ze na „naszej-klasie” nic sie nie robi. „bycie” na naszej klasie, wydaje mi sie dosc nieuchwytna i trudna do opisania, ale wazna, jezeli nie kluczowa, modalnoscia uzywania n-k. to „nicnierobienie” jest dla nauk spolecznych duzym wyzwaniem, bo nasze metodologie sa skrzywione: pozwalaja nam obserwowac „robienie” i „dzialanie”. a napisz socjologie nudy i niedziania sie)
nie obiecuje, ale bardzo sie postaram zrobic kilka wywiadow z uzytkownikami naszej-klasy na Greenpoincie. ktos mieszka w Irlandii/Anglii/gdzies indziej i chcialby sie przylaczyc do takiego ad hoc miniprojektu badawczego (2.0)?:) mateuszhalawa (at) gmail (kropka) com
a teraz wracajmy juz wreszcie do piwa i pornografii.
12 marca o godz. 22:51 32021
@Mateusz – ja wino właśnie piję i Closer oglądam, czuję się bliska typowi idealnemu internautki :D.
Pingback: Magdalena Marczak » Blog Archive » Internetum pauperum