Kiedyś powiedziałem sobie, że z zasady nie będę się zajmował krytyką. Reguła, by promować rzeczy dobre, a ignorować mniej dobre, ma dużo sensu. Ale jest piąta rano i odklejone od rzeczywistości opinie o nowych mediach, które ostatnio wydały mi się całkiem ciekawe, tym razem już za bardzo nie mają sensu.
W najnowszej „GW”, tekst Dubravki Ugresic „Życie jest snem”. Tekst składa się z dwóch części – drugiej poświęconej Serbii i Jugosławii, oraz pierwszej poświęconej internetowi. Druga jest całkiem ciekawa, a pierwsza – niestety – już mniej. Nie zrozumcie mnie źle, „Życie jest snem” to ładny esej – ale odklejony niestety od faktycznej rzeczywistości cyfrowej.
„Nasza wirtualna samoprezentacja, nasze awatary toczą paralelne życie zamiast nas, zawiązują przyjaźnie w cybernetycznej przestrzeni”
I dalej mniej więcej w tym tonie. Nie wiem, po co Ugresic w ogóle zabrała sie za pisanie o internecie. Gdzieś pod koniec tekstu okazuje się, że da się zbudować subtelne porównanie między kwestią prawdziwego / wirtualnego świata oraz Serbią prawdziwą i przedstawioną w mediach. Pretekst więc jest.
Ugresic wspomina więc o „Matrix”, przyjaźniach „online”, które są dla 40% internautów równie ważne, jak „realne”, o „cybernetycznych psychologach” i nastoletniej prostytutce wirtualnej (jak myślę w Second Life, choć akurat ta nazwa się nie pojawia). Właściwie niczego innego się nie spodziewałem. Kłopot w tym, że internet opisywany przez Ugresic jest wirtualny, a nie realny – jest fantazją na temat internetu napisaną przez kogoś, kto najwyraźniej nie za wiele o nim wie.
Ugresic wspomina o filmie „The hunting party” – „bardzo niedobrym”, bo fałszującym obraz Serbii. Z jej rozumieniem internetu jest niestety podobnie, choć ta paralela akurat jest chyba niezamierzona.
Zastanawiam się, czy do tego nie istnieje intelektualna moda na krytykowanie internetu. Ugresic np. jedyne co ma do powiedzenia o skutkach rosnącej dostępności treści (dzięki nowym mediom), to że wyparowała przez to piękna nostalgia, i że straciła moc proustowska magdalenka. Wprawdzie w zamian udało jej się dotrzeć do starych filmów z dzieciństwa, ale film rosyjski miał dubbing angielski, a film amerykański dubbing indonezyjski, więc jednak niedobrze.
Przy okazji okazuje się jednak, że Ugresic regularnie coś z sieci ściąga: a to film z dzieciństwa, a to film, który nie wszedł jeszcze do kin. Szkoda, że Ugresic nie analizuje tych własnych zachowań – może wyszłaby wtedy poza oklepany podział na realne i wirtualne. Ugresic pisze, że
„wszystko tu jest […] i wszystko staje się dostępne dzięki prostemu uruchomieniu funkcji download instaluj”.
I pisząc to nie zauważa, że jednak wszystkiego w internecie nie ma, co prowadzi nas do tematu własności intelektualnej, wokół której toczy się dzisiaj spór ciekawszy niż ciągnąca się od zeszłego wieku walka wirtualnego z realnym.
Mamy więc sytuację, w której Ugresić skupia się na jakimś fantazmatycznym cyber-internecie i jego szokujących wpływach, gdy pod nosem, i niejako pod radarem, oddziaływuje na nią Youtube. OK, Ugresić wspomina trochę o czymś, co można nazwać kulawą i nazbyt kompletną cyber-pamięcią zapośredniczoną przez Youtube, ale patrzy już wówczas poprzez swój cyber-schemat.
Redakcja opatrzyła tekst Ugresic nagłówkiem „świat internetu” – mam wrażenie, że po raz kolejny uznana intelektualistka starszego pokolenia staje się nieodpowiednim przewodnikiem po tym świecie. Wygląda na to, że ludzi, którzy ogólnie rzecz biorąc ciekawie patrząc na świat, nagle zawodzi intuicja w przypadku nowych mediów – przypomina mi się podobny w tonie esej Zizka, opublikowany kiedyś w dziennikowej Europie. Nie są oni w stanie wyjść poza dość przewidywalne połączenie narzekania i nostalgii za tym, co było.
Dobra krytyka cyfrowego świata na pewno dobrze by nam zrobiła. Sprawy takie jak zmiana stosunku do przeszłości na skutek rosnącej dostępności przeszłej kultury są całkiem ciekawe – a są to tematy, które zapewne umkną awangardzie użytkowników, bo brak jej dystansu wobec technologii, który z kolei posiadają osoby takie jak Ugresic. Tyle że trudno też słuchać ariergardy, która operuje powyższymi stereotypami. To trochę jak z Andrew Keenem – potrzebujemy krytyków kultury 2.0, ale innego rodzaju.
Pytanie więc, jak znaleźć osobę w sam raz łączącą dystans i zaangażowanie wobec nowych mediów.
Więc żeby było konstruktywnie:
Już najwyższa pora oddać głos młodszemu pokoleniu – chyba, że dany tytuł chce się stać skansenem, w którym chowają się członkowie starszych pokoleń, by odpocząć od dziwnej rzeczywistości, która ich otacza. W Danii w radiu leci geekowska audycja o nazwie „twarde dyski”, we Francji działa podobno cały kanał geekowski. Także i u nas ktoś w końcu doceni znaczenie tej niszy.
Chciałbym do tego, żeby tekst o internecie, aby mieć szansę się ukazać, nie musiał koniecznie dotyczyć równocześnie np. pamięci historycznej i Bałkanów. Jako motto proponuję przyjąć to zdanie:
Mojego taty nostalgia nie interesuje, dodaje: „szczególnie ta dotycząca przeszłości” (Simon Kuper)
Drugie wyjście, to rozejrzeć się za myślicielami (a tacy istnieją!), których rozumienie nowych mediów wynika z praktyki. Problem w tym, że ludzi takich szufladkuje się jako ekspertów od technologii, ew. gospodarki, a nie kultury i społeczeństwa.
A najchętniej ujrzałbym – albo nawet wziął udział – w solidnej battle na słowa – która, jak obstawiam, miałaby charakter pokoleniowy (i dobrze). (Dobrym jej startem byłby np. komentarz Ugresic pod tym wpisem!)
31 marca o godz. 22:22 32084
czekiera:
http://www.businessweek.com/the_thread/techbeat/archives/2008/03/while_the_books_1.html?campaign_id=rss_blog_techbeat
1 kwietnia o godz. 19:28 32088
To może być cięzkie – choć JD pozytywnie udowadnia na tym blogu, że mozliwe – bo taki krytyk 2.0, albo będzie ze środka: bloger, dziennikarz, nadawca treści, albo z zewnątrz – Ugresic, której kontakt z siecia ogranicza się do kurczowego trzymania się tego, co w ulubionych zapisane i powtarzania treści zmonotowanych w pewnego rodzaju cyber-mitologię dla początkujących.
A nie da się obu postaw połączyć. TZN, można jak Keen próbować, ale co z tego wyszło, to wiemy – bardziej to brzmi jak lament uzytkownika, który 2.0 nie zrozumiał a w pewnym momencie niezrozumienie przerobił na strach i anty. Tych z zewnątrz straszyć nie trzeba nawet, wystarczy seria artów o Naszej-Klasie na gazecie, by wzbudzić popłoch wśród przypadkowych uzytowników sieci. A ci, którzy w obrębie 2.0 się dobrze czują, nie mają (chyba) potrzeby pisania, bo fajnie jest mieć własny tajny i na poły hermetyczny światek.
A pomysł na tekst o pamięci fajny, napisz go, chętnie przeczytam bo pare pomysłow mi chodzi po głowie:)