Spędziłem ostatnio kilka dni w Amsterdamie, gdzie duże wrażenie zrobiła na mnie przestrzeń – a właściwie dwie różne przestrzenie.
Pierwsza to przestrzeń miejska, całkowicie zdominowana przez rowery. Jest ich podobno niemal tyle co mieszkańców, i widać to na każdym kroku. W godzinach szczytu ścieżki rowerowe są pełne (jednak do korków rowerowych chyba nie dochodzi), za to o wszystkich innych porach samochodów jest mało lub niedużo (na największych ulicach).
Druga to przestrzeń fundacji Kennisland, która prowadzi siostrzany projekt Creative Commons w Holandii. Fundacja mieści się w pięknym secesyjnym budynku, w którym posiada kilka dużych, słonecznych pokoi. W każdym z nich stoi kilka długich i szerokich drewnianych stołów, a na nich, w równych odstępach, płaskoekranowe Maki. Żadnych brzydkich mebli biurowych, żadnych boksów, żadnych stert papierów. Niewielka ilość dokumentów papierowych jest poukładana w korytkach, a te stoją na półkach przy ścianie. Pracownik zajmujący się danym projektem przychodząc do pracy bierze odpowiednie korytko, siada przy dowolnym dostępnym terminalu i pracuje.
Niektórzy, którym o tym opowiadałem, twierdzą, że brak własnego biurka byłby dla nich strasznie nieprzyjemny. Też tak na początku sobie pomyślałem – ale może przenosząc się z biurka do biurka, bez obciążenia stosów papierów, łatwiej wykonywać knowledge work? (poproszę o dobre tłumaczenie na polski tego jakże przydatnego zwrotu).
Do tego fundacja zamawia raz w tygodniu przez internet produkty z supermarketu, tak by wszyscy pracownicy (jest ich kilkunastu) mogli razem jeść lunch – znów, przy długim, drewnianym stole.
Zwiedzając Kennisland przypomniała mi się niedawna konferencja o przyszłości prawa autorskiego („Prawo autorskie w XXI wieku”) zorganizowana w Senacie RP. Tytuł nowoczesny, tymczasem całość odbywała się w przytłaczającej sali obradowej z jednej z poprzednich epok, w której wtyczka z prądem była jedna – jak sądzę bynajmniej nie dlatego, że wszyscy senatorowie mają Maki zdolne godzinami działać bez prądu.
Teraz przypomina mi się opuszczona drukarnia, w której organizujemy spotkania Kultura 2.0, a na miejscu której stanie podobno biurowiec, a może apartamentowiec. Przestrzeń drukarni jest jakby brzydka, ale jednak żyje i ma charakter. Niedługo w jej miejsce stanie chrom, stal i meble biurowe ze sklejki, a ktoś może nawet będzie próbował wykonywać knowledge work.
19 kwietnia o godz. 15:04 32194
Zamiast stert papierów jest jednak plątanina kabli.
Coś za coś?
19 kwietnia o godz. 16:39 32196
och! co za Okropne Korpocopy z tych holendrów!
już nawet komp — nie może być indywidualny; tylko wszystko — takie samo.
fuj.
(tak, wiem: nie na temat..;-))
20 kwietnia o godz. 14:33 32198
minimalizm reanimowany duchem protestantyzmu: żeby się nie rozpraszać, żeby być produktywnym. Trochę mi tego brakuje, u nas nadmiar słowiańskiej bylejakości i przerost chaosu nad ładem
20 kwietnia o godz. 17:35 32199
>> Jah
masz rację; ale kiedy Minimalizm — zamienia sie w (= poniżej) minimum?
gdzie jest ten Punkt?
(a bo że gdzieś jest — jestem przekonany; jednak. ja wiem: Barok nie służy (podobno) Nauce; ale i OŚWIECENIE — bywa, że czasem błądzi…;-))
20 kwietnia o godz. 18:36 32200
Panie Makowski, pod drewnianym stołem na szczęście łańcuchów nie ma! mi się pomysł podoba, że w małej organizacji codziennie jest szansa, by przez 30min trochę porozmawiać. znam podobne polskie organizacje, w których, w zespołach podobnych rozmiarów, ludzie się np. po roku niezbyt znają.
22 kwietnia o godz. 11:03 32206
knowledge work = praca umysłowa 😉
22 kwietnia o godz. 11:23 32208
przyjęło się tłumaczenie knowledge workers jako pracownicy wiedzy, więc chyba praca wiedzy, choć też wolałbym coś mniej „kalkowego”