Crowdsourcing to jedno z moich ulubionych zjawisk związanych z kulturą sieciową – gdybym mógł, to stworzyłbym jego encyklopedię (optymalnie zagoniłbym oczywiście do jej tworzenia „tłum”).
Crowdsourcing („tłumienie”?) jest specyficzną odmianą modelu współpracy wypracowanego w środowiskach „open source” (czyli mniej więcej tego, co Benkler nazywa „produkcją partnerską w oparciu o dobro wspólne”) – sęk w tym, że pojęcie to bywa rozmywane. I tak Jeff Howe, który pisze o crowdsourcingu bloga i książkę, definiuje to zjawisko jako
„outsourcing pracy wykonywanej tradycyjnie przez wyznaczoną jednostkę (zazwyczaj pracownika) do nieokreślonej, zazwyczaj dużej grupy osób, w postaci otwartej propozycji współpracy”
lub też jako
„zastosowanie zasad Open Source do sfer innych niż tworzenie oprogramowania”.
Obydwie definicje Howe’a są na mój gust zbyt ogólne – crowdsouring jako osobne pojęcie przydaje się jedynie, jeśli zawęzimy je do sytuacji, gdy wykorzystujemy tłum jako taki: gdy do wykonania zleconego zadania wystarcza wiedza i umiejętności przeciętnego jego członka. I tak klasyczny przykład crowdsourcingu przedstawia Yochai Benkler, gdy opisuje projekt Clickworkers, w którym NASA odkryła, że zwykli ludzie mogą równie skutecznie co profesjonaliści oznaczać kratery na zdjęciach powierzchni Marsa. W crowdsourcingu nie liczy się indywidualny talent, lecz tłum i jego moce przerobowe. I tym crowdsourcing różni się od wielu innych otwartych projektów, które prezentując ofertę wszystkim liczą tak naprawdę na udział wyspecjalizowanej, często wąsko, grupy de facto ekspertów. Tak jest na przykład z Wikipedią, która tłumu piszącego artykuły chyba wręcz się boi.
Pierwszy projekt crowdsourcingowy, na który ostatnio natrafiłem, realizuje polski Urząd Komunikacji Elektronicznej. Co więcej, mamy równocześnie do czynienia z czymś w rodzaju inżynierii wstecznej. Już tłumaczę: UKE postanowiło stworzyć ogólnokrajową mapę zasięgu funkcjonowania usługi powszechnej (telefonii stacjonarnej) oraz dostępu do szerokopasmowego Internetu. W tym celu zgłosiło się w lipcu do operatorów z prośbą o wypełnienie ankiet, w których mieli oni zamieścić informacje o abonentach w poszczególnych województwach, powiatach, miastach i gminach.
Na początku września UKE ogłosiło, że przyjmuje informacje od konsumentów dotyczące braku możliwości dostępu do internetu szerokopasmowego oraz telefonii komórkowej w miejscu zamieszkania bądź prowadzenia działalności gospodarczej. Według Gazety Wyborczej, UKE – choć otrzymała już pierwsze ankiety – przewidziała trudność z otrzymaniem odpowiedzi od największych graczy na rynku (których ankiety są oczywiście najcenniejsze i niezbędne).
Zaprzęgnięcie konsumentów jest więc crowdsourcingiem, który – w sytuacji braku danych od właścicieli sieci telekomunikacyjnych – ma pozwolić odtworzyć ich kształt dzięki informacjom osób znajdujących się w końcówkach tych sieci. A dokładniej w miejscach, w których tych końcówek brak. Zamiast więc pytać operatorów, gdzie zapewniają dostęp, UKE pyta odbiorców, gdzie dostępu brak – stąd moje skojarzenie z inżynierią wsteczną.
Na ankietę odpowiedziało jak na razie kilka tysięcy osób – UKE opublikowało już nawet pierwsze wyniki. Pytanie tylko, czy kilka zgłoszeń wystarczy, by odnaleźć wszystkie białe plamy na mapie?
Dwa kolejne przykłady – w kolejnym odcinku.
10 października o godz. 13:26 35977
Myślę, że w kontekście crowdsourcingu warto wspomnieć o projekcie The Commons realizowanym na flickr.com
11 października o godz. 12:04 35982
W myśleniu o perspektywach crowdsoursing warto chyba uzględnić także kapitał społeczny.. Z nim u nas raczej źle.
Nie do przecenienia jest również kult indywidualnej produktwności typowy w kulturze anglosaskiej.
11 października o godz. 12:05 35984
zapomniałem crowdsoursing[u] 😉