Od przynajmniej dekady środowiska medioznawcze krytykują MEN za brak obecności edukacji medialnej w polskiej szkole. Wydawałoby się, że sprawa jest oczywista – wszechobecność mediów wymaga przygotowania młodych ludzi do krytycznego odbioru, a upowszechnienie internetu sprawia, że dodatkowo coraz większego znaczenia nabierają kompetencje pozwalające na twórcze i aktywne wykorzystanie sieci. W polskim szkolnictwie brak jednak rozwiązań systemowych, które dawałyby uczniom choćby namiastkę umiejętności ważnych dla świadomego korzystania z mediów. Listkiem figowym skrywającym to zaniedbanie jest tzw. międzyprzedmiotowa ścieżka eukacji czytelniczej i medialnej dla gimnazjów. Listkiem, bo jest to po prostu możliwość wprowadzania nadobowiązkowych elementów edukacji medialnej w ramach innych przedmiotów – dlatego korzystają z niej nieliczni, wyjątkowo zdeterminowani nauczyciele. Mogłoby się wydawać, że dla MEN jest to swoiste „zagranie na czas”, które zostanie zastąpione edukacją medialną w szerszym wymiarze, gdy tylko przygotowany zostanie stosowny program, obejmujący też przygotowanie nauczycieli. Okazuje się, że zmiany idą jednak w odwrotnym kierunku.
Z najnowszej podstawy programowej MEN usunęło ścieżkę miedzyprzedmiotową, nie dając nic w zamian. Anegdot związanych z tą sytuacją jest wiele – np. ta, że edukacja medialna miała stanowić jeden przedmiot z plastyką, ale wobec oporu konsultantów została sama plastyka. Cała sytuacja nie wydaje się jednak zabawna, dlatego dziś korzystając z okazji, że brałem udział w spotkaniu organizowanym przez Biuro Pełnomocnika Rządu ds. Równego Traktowania, na którym przedstawiciel MEN wygłaszał referat o edukacji medialnej, zadałem mu kilka pytań. Jak się okazało, „puściłem bąka na przyjęciu”.
Według MEN, wszystko jest ok – wystarczy, że w tym roku przeszkoli się 32 tys. nauczycieli z obsługi komputerów (jak wiadomo jest to dla edukacji medialnej absolutnie kluczowe) i wyśle do szkół zalecenie, aby komputery były wykorzystywane nie tylko na informatyce, ale i innych lekcjach. W wystąpieniu prezentowano to w różowych barwach, jednak – o czym wspomniałem, bo referent z MEN o usunięciu ścieżki nie zająknął się ani słowem – jest to jeszcze mniej, niż dotąd. Dotychczasowa sytuacja wzbudzała ironiczne uśmiechy, ale to, z czym mamy do czynienia dzisiaj, to już prawdziwa tragedia. O ile wcześniej można było mówić o listku figowym, to teraz już chyba tylko o pudrowaniu trupa. Nie ma żadnych planów rozszerzenia zakresu edukacji medialnej, bo musiałoby się to stać kosztem innych zajęć, a o tym nie ma mowy. Kropka.
W tym kontekście zasłyszana w ostatni piątek na innej konferencji opinia prof. Tomasza Szkudlarka nabiera dla mnie nowego sensu. Szkudlarek – powołując się na pomysły Grześka Stunży – stwierdził, że jedyną szansą edukacji medialnej jest edukacja nieformalna, choćby rodzaj internetowego „streetworkingu”. Ma rację, bo skoro nawet dyrektywa Komisji Europejskiej o edukacji medialnej nie jest w stanie zmusić MEN do innych niż tylko pozorowanych działań na rzecz wprowadzenia do szkół zagadnień medialnych, pozostają działania partzanckie, poza oficjalnym obiegiem. Pomysł jest ekscentryczny, ale skoro MEN nie robi nic poza pudrowaniem trupa, nie widać alternatyw. Do zobaczenia na tajnych kompletach.
28 października o godz. 20:09 37237
Ale kiedy ten netowy streetworking, to jak na to obiektywnie spojrzeć, ma całkiem sporo zalet. Przede wszystkim zdejmuje z EM odium przedmiotu szkolnego – czytaj, przestaje się kojarzyć z czymś nudnym i bezsensownym – jako choćby koszmarna akcja Sieciaki/Sieciuchy, w której miałem okazję poniekąd uczestniczyć i z której dzieciaki w podstawówce miały totalną zlewkę. Dobre, silne grono z zacięciem pedagogicznym i jakąś formą sieciowego autorytetu (chociażby taką, jaką Wy macie, dzięki temu blogowi i działaniom na rzecz K2:0), byłoby zapewne w stanie przyciągnąć do tego typu portalu edukacyjnego spora liczbę użytkowników – szczególnie, gdyby się to udało połączyć z jakąś formą serwisu społecznościowego. Oporowi państwa przed eduem, nie ma się co dziwić, po co komu w państwie myślący odbiorca oglądający np wiadomości?, lub nadawcom telewizyjnym, odbiorca, który myśli przy reklamach? ale właśnie takie oddolne inicjatywy mogą stać się zaczątkiem jakichkolwiek zmian. No praca od podstaw i praca organiczna, po prostu, nie ma innego wyjścia.
28 października o godz. 23:18 37284
Niezaprzeczalnie państwo nie robi nic, albo prawie nic. Ale dołujące jest też to co robią najróżniejsze fundacje. Ładują od jakiegoś czasu pieniądze w kolejne duże identyczne badania o dzieciach w internecie i publikują raporty, z których wynika, że najlepiej to zabrać dzieciom komputery, komórki i aparaty, bo to samo zło. Promują jakieś filtry, występują w telewizji opowiadając o rzeszach pedofilów, którzy czekają tylko, żeby skrzywdzić nasze niewiniątka, ale tak naprawdę to chyba nie mają żadnego sensownego pomysłu na EM i chyba go nawet za specjalnie nie szukają. Trudno sie dziwić, bo nikt z tymi dziećmi nie rozmawia; robi się badania ilościowe, z których wynika „co się dzieje”, ale brakuje odpowiedzi na pytania „dlaczego” i „jak”.
Uwielbiam też kiedy pod pojęciem „dzieci i młodzież” kryją się osoby od 7 do 24 roku życia 🙂 bo tak sobie myślę, że kiedy ktoś ze znajomych przysyła mi mail ze sprośnym żartem, to jestem „dzieckiem i młodzieżą”, która spotyka się w sieci z pornograficznymi treściami, a co gorsza to ów młodociany znajomy/owa młodociana znajoma takie treści rozpowszechnia! A ja nie mówię o tym mamie!! (No chyba, że jej prześlę, jeśli jest zabawne)
28 października o godz. 23:23 37285
„Edukacja medialna” to jak „krytyczne myślenie”, którego też się nie uczy jako oddzielnego przedmiot, podobnie jak wiele innych umiejętności (pomysłowość, samodoskonalenie itp.).
28 października o godz. 23:41 37292
@m
sądzę, że żeby podchodzić krytycznie do mediów (a więc posiąść pewną umiejętność) trzeba mieć pojęcie o mechanizmach, które nimi rządzą. trudno znaleźć taką wiedzę „w sobie”… nie wypływa z „aum” czy czego/kogo kto chce.
29 października o godz. 3:17 37347
Trzeba by chcieć mówić prawdę o medialnych mechanizmach wplywania na ludzi.Jaka realna wladza chcialaby prezentować swoją kuchnię.Jalowe moralizatorstwo mlodzież i tak będzie miala gdzieś…
29 października o godz. 4:15 37359
@ Kasia ? cóż, fundacje w znaczącej większości skupiają się na tym, żeby napisać efektowny projekt, korzystnie wydać pozyskaną kasę i przedstawić kwity dla świętego spokoju.
To coś podobnego do tego, co widzę w samorządzie: łatwiej urzędasom wydać setki tysięcy złotych na promocję miasta, niż zadbać choćby o aktualność strony internetowej miasta, czy o podstawowe wpisy w Wikipedii, co ? przy prawie zerowych kosztach ? stanowi milion razy lepsza promocję miasta niż pomnik gościa, który ma lansować miasto, a o którym ma pojęcie paru naukowców w Polsce?
29 października o godz. 15:01 37502
Sposób funkcjonowania fundacji nastawionych na edukacyjne działania medialne budzi pewne zastrzeżenia, to fakt. Sama się o tym przekonałam realizując na zlecenie jednej z „poważanych” warszawskich organizacji medialne eko-warsztaty. Pomijając fakt, że film wykorzystany w projekcie był zupełnie niedostosowany do percepcyjnych przyzwyczajeń dzieci i źle zrealizowany (zresztą sam został przez dzieci od razu skrytykowany – jeśli chodzi o niekonsekwencje graficzne, długość ujęć, ewidentne błędy w realizacji i na koniec podsumowany: „trudno jest zrobić interesujący film edukacyjny”, siedmioletnie dzieciaki już to wi(e)dzą!
Oczywiście w realizacji projektu najważniejsze były formalności – listy obecności, opchnięcie gadżetów sprzed 10 lat i wykorzystanie dawno zrealizowanego filmu w wielkim projekcie.
Typowe działanie bez analizy potrzeb i grupy odbiorców: zróbmy, weźmy pieniądze, odhaczmy…bez celowego działania nastawionego na realizację pożądanych założeń.
A szkoła – cóż, w szkole trudno przeforsować zmianę systemu nauczania. Zmiany w zakresie edukacji medialnej nie nastąpią szybko, ponieważ:
dzieci zawsze będą bardziej zaawansowane technologicznie od swoich nauczycieli (szkolenia zabierają czas a pewnych automatyzmów medialnych, które mają dzieciaki nauczyciele i tak nie nabędą, bo to zupełnie inny sposób przyswajania informacji),
edukacja medialna to „praca w terenie” nie w ławkach
mimo, iż znam wielu fantastycznych nauczycieli, którzy wykorzystują z powodzeniem media w nauce swojego przedmiotu to nie wystarczy.
I tu nasuwają się inspiracje holenderskie – warsztaty filmowe, telewizyjne, edukatoria medialne i rożne programy edukacyjne w jednostkach typu Filmmuseum, Photomuseum czy Muzeum Komunikacji, o których my w większości możemy, póki co marzyć.
Wcześniej myślałam, że Holandia dlatego z takim powodzeniem realizuje edukację medialną bo to bogaty kraj. I oczywiście inicjatywy takie jak edukatorium medialne w Hilversum, na które zostały wyłożone olbrzymie pieniądze, potwierdzają to przypuszczenie. Ale, jak obserwuję na co dzień – realizując warsztaty filmowe z dziećmi w Holandii, większość projektów tego typu jest efektem chęci i proedukacyjnego nastawienia grupy osób.
EM to wiedza + działanie, czyli to co współcześnie najistotniejsze – interakcja.
Jeśli chcemy uczyć o manipulacji w filmie dokumentalnym to najlepiej żeby dzieciaki taki film nakręciły i same się przekonały.
Internetowy streetworking – moim zdaniem pomysł nie do końca dobry, bo nie trafi do pożądanej grupy odbiorców, a raczej do tych, którzy wiedzą, że coś takiego jak edukacja medialna istnieje. A portale społecznościowe jako wabik – owszem mogą pomóc ale pytanie czy nie zaszkodzą i czy ostatecznie nie skończy się na wykrywaniu manipulacji i tworzeniu psychologicznego profilu autora na podstawie publikowanych przez niego na portalu zdjęć, czego przykładem jest naszaklasa.pl
Poza tym trzeba pamiętać (przy okazji wychodząc naprzeciw zarzutom o np. alienację dzieci, która ponoć pojawia się na skutek zbyt dużej ilości godzin spędzanych w sieci), że młodzi ludzie potrzebują prawdziwej interakcji w grupie, wtedy jest aktywniej i weselej, jestem za.
Pozostaje nadzieja w tej drugiej – bardziej rzetelnej części fundacji i stowarzyszeń (czekam na to spotkanie:), w prywatnych inicjatywach i programach realizowanych w różnego rodzaju kulturalnych instytucjach i być może w ośrodkach telewizyjnych (co prawda to trochę jak podcinanie gałęzi na drzewie, na którym się siedzi, ale programy typu Media Starter pokazują, że się da!)
A swoją drogą czy był ktoś na konferencji, która odbyła się w zeszłym tygodniu: Komunikowanie (się) w mediach… m.in. o EM, zdaje się na Uniwersytecie Warszawskim
ciekawa jestem czy pojawiły się jakieś nowe pomysły?
29 października o godz. 15:53 37517
Nie wiem kiedy i czy rzeczywiście się uda, ale wśród twórców „Pracowni54” mieliśmy pomysł (rzucony przez Marcina Wilkowskiego), by zrobić „edu starter”. Coś w rodzaju przewodnika po podstawach internetu w wersjach dla nauczycieli i dla studentów/ uczniów. Była nawet wizja serwisu internetowego, ale rozbiegani po różnych sprawach nie daliśmy rady. Do „edu startera” zamierzam jednak niebawem powrócić i dam znać o efektach (na pewno poproszę zainteresowanych o pomoc).
Wracając do stwierdzenia Szkudlarka- może kiedyś powstanie sensowny ruch edukatorów medialnych, zaczną odbywać się sensowne warsztaty, aktywiści i nauczyciele ruszą z ciekawymi inicjatywami, ministerstwo sięgnie do nowości (dobrze, że jest zaczątek myślenia o edukacji medialnej, choćby wokół k20).
Osobiście się obawiam, że sformalizowanie ewentualnych ciekawych pomysłów będzie tylko próbą ogarnięcia i spacyfikowania (jeśli już mówimy o partyzantce 😉 ) zewnętrznego edukacyjnego ruchu, dlatego nie jestem pewien, czy w ogóle warto myśleć o ministerstwie, trzeba robić swoje, bo, jak widać, trudno wytłumaczyć politykom, że edukacja medialna jest istotna. Przecież to nie nauka liczenia i pisania, ani eksperymenty na lekcjach chemii. I do tego sami politycy byliby zagrożeni- wykształcone, świadome manipulacji i aktywne medialnie i obywatelsko społeczeństwo to koniec spektaklu, jaki codziennie serwuje np. tvn24, pokazując kolejne konferencje prasowe oderwane od rzeczywistości zwykłych Polaków…
29 października o godz. 19:01 37565
@Jola
ta piątkowa „inna konferencja” to właśnie „Komunikowanie (się)…” i najciekawszym pomysłem było chyba właśnie odpuszczenie sobie edukacji formalnej, bo wobec ostatnich kroków MEN raczej nie ma na nią co liczyć. Inna sprawa, że ta konferencja była kolejnym dowodem, że jest jakieś straszne pęknięcie pomiędzy środowiskiem akademickim oraz najambitniejszymi nauczycielami, a ogółem, który e.m. ma gdzieś. pewnie to w jakimś stopniu także wina tych pierwszych, choć sam nie rozumiem, w czym problem – wszędzie słyszę, że wprowadzenie e.m. do szkół to oczywistość, a od dekady niewiele się w tej kwestii zmieniło. może sięgam zbyt daleko, ale myślę, że polska szkoła w ogóle ma kłopot z nauką krytycznego myślenia i e.m. z prawdziwego zdarzenia byłaby dla wielu nauczycieli bardzo kłopotliwa. na szczęście ministerstwo dba o to, by ten kłopot się nie pojawił 🙂
30 października o godz. 8:01 37681
@mirek
jeśli chodzi o pęknięcie, to może jest tak jak ze współpracą między naukowcami i biznesem, np. w kwestiach innowacji technologicznych – naukowcy nie potrafią tego robić. Może nie potrafią przełożyć swoich koncepcji i dociekań na praktykę?
30 października o godz. 11:11 37702
@Alek
Niektórzy naukowcy tego nie potrafią, inni tak. Ja znam z bliższa dwie uczelnie: UJ i AGH. Na pierwszej, o ile się zorientowałem, pomysł, że naukowiec mógłby współpracować z biznesem jest traktowany wręcz z podejrzliwością przez liczne grono VIPów. W AGH ta współpraca jest naturalna, może dlatego, że wielu pracowników ma własne firmy.
@Mirek
Zgadzam się , że na obecnym etapie próby formalnego kształcenia e.m. mają małe szanse powodzenia. Moim zdaniem podstawową przyczyną oporu wobec tego jest, że do większości decydentów (i nauczycieli też) nie dotarło, albo dotrzeć nie chce, że Internet nieodwołalnie zmienił obraz świata. Dostrzegają wprawdzie zagrożenia, jakie on niesie, ale w swojej naiwności wierzą, że najprostszą i najskuteczniejszą metodą walki z nimi jest blokowanie w ten czy inny sposób dostępu do treści Netu. Każdy, kto widział 8-latka przy komputerze wie, jakie to ma szanse powodzenia. Jedyną rozsądną alternatywą jest uczyć dzieciaki, jak świadomie korzystać z Sieci. Mówiąc metaforycznie – dać im lepszy miecz (krytycznego myślenia), a nie grubszą zbroję. Władze tamte i owamte tego nie pojmują, ale nie traćmy nadziei i uprawiajmy dalej nasz misjonarstwo
30 października o godz. 19:22 37798
W przypadku dwóch wyżej wspomnianych uczelni decydujący o różnicy może być fakt, że AGH to uczelnia techniczna i sposób myślenia jest o wiele bardziej praktyczny niż humanistycznie sprofilowany UJ, to są uczelnie z zupełnie inną tradycją nauczania.
Natomiast dominujący w szkołach profil myślenia o EM na zasadzie: chronić dzieci, to czysta projekcja obaw nauczycieli (chrońmy siebie). Choć mam dystans wobec psychoanalitycznych teorii pewne rzeczy po prostu same narzucają się w interpretacji.
Zastanawia mnie tylko ta przepaść między naukowcami i zaangażowanymi nauczycielami a resztą, w sensie ludem czy kim?
Bo ja też czasami mam dziwne reakcje jak rozmawiam z ludźmi (studenci, nauczyciele, ludzie rożnych profesji niezwiązanych z edukacją) którzy pytają: edukacja medialna tzn co? I każda osoba na 10 ma inne pojęcie o tym co to jest. Wszyscy wiedzą czego uczy się na matematyce czy historii ale dla wielu ludzi EM to po prostu obcowanie z mediami, które i tak się odbywa więc po co tego uczyć. Po prostu często nie kojarzy się mediów z czynnym odbiorem ale np. z relaksem po pracy.
Jak widać w opiniach, EM to kontrowersyjna dziedzina, bo:
uderza w nauczycieli, którzy w dużej części się jej boją
w polityków, którzy boją się z kolei uświadomionego medialnie społeczeństwa zdolnego do wykrywania subtelnych manipulacji
w naukowców, którzy bardzo chcą a nie zawsze mogą z uwagi na słaby kontakt z nowoczesnymi technologiami często z powodu tego czym dysponują na uczelniach
pozostają ludzie biznesu, którym się spalać na tym nie chce bo zbyt są zajęci swoimi interesami…
Czyli wszystko znów rozbija się o integrację środowisk.
30 października o godz. 22:43 37814
podobnie jak niektórzy przedmówcy sądzę, że EM – niezależnie od opieszałości MEN – ma małe szanse powodzenia przede wszystkim z powodu rozziewu pomiędzy kompetencjami technicznymi i obyciem w sieci dzieciaków a nauczycieli (ta przepaść ma chyba bardziej zasadniczy charakter niż wzmiankowane pęknięcie pomiędzy „dziarskimi” nauczycielami a ogółem).
fajnie i świeżo brzmi natomiast pomysł streetworkingu w sieci i to nawet nie jako „ostatnia deska ratunku”, a właśnie dobrze dobrany kanał dotarcia/obszar działań do zakładanych celów/beneficjentów. przy czym raczej nie widziałbym tego jako tworzenie n-tego portalu, tym razem „z misją” w nadziei, że przyciągnie to dzieciaki, ale udanie się do tych mrocznych zakątków sieci typu fotka, czy epuls, gdzie młodzi już siedzą tysiącami. przez analogię: tak jak w „realnym” streetworkingu chodzi o zbliżenie się do dzieciaków z zakazanych dzielnic i pokazanie im, że poza łobuzerką i używkami są jeszcze inne wartościowe sposoby spędzania czasu/samorealizacji, tak tutaj chodziłoby o pokazanie młodym użytkownikom przaśnych (a jednak niebywale popularnych) portali, że sieć to nie tylko torrenty, pudelek i zamieszczanie własnych wyprężonych zdjęć, ale szerokie możliwości tworzenia i komunikowania się
31 października o godz. 7:27 37833
Jak „dorośli”, którzy powinni posiadać ekspercką wiedzę o młodzieży, (a więc m.in. nauczyciele), wykorzystują internet, jak zadeklarowała to wykorzystywanie młodzież (uczniowie i studenci), co „dorośli” sądzą o młodzieży w zawiązku z jej obecnością w internecie – przynajmniej w Warszawie – por.: antropologia.isns.uw.edu.pl, wpis na forum w Hyde Parku pt. „gdzie mieszkają cyborgi?”. A propos uwag Kasi o granicach wieku badanych dzieci i młodzieży: jak się chce to można kamień na miękko ugotować, wszystko można zbadać sensownie, tylko należałoby pewnie uważać do jakich wniosków mamy prawo.
3 listopada o godz. 14:18 38429
@Jola: jeśli chodzi o różnice między UJ a AGH, to mam dokładnie te same podejrzenia, co Ty.
@Michal: Nie wydaje mi się, by kompetencje techniczne były aż takie ważne. To żadna trudność skorzystać z przeglądarki, a już tego boi się niejeden nauczyciel/decydent. Mi wydaje się, że to strach przed nowością, zasiedzenie, potrzeba bezpieczeństwa ważnych osób stoi na przeszkodzie promowanie EM w szkołach.
3 listopada o godz. 23:56 38447
@janyugo: właściwie mniej chodzi o kompetencje techniczne (choć tego też nie sprowadzałbym jedynie do prostego korzystania z przeglądarki), a bardziej o obycie w sieci, z której młodzi (uczniowie) korzystają dużo więcej, sprawniej i wszechstronniej niż starsi (nauczyciele).
natomiast niekoniecznie w parze z tą sprawnością idzie refleksyjność. tak jak piszesz, podstawą jest krytyczne myślenie, ale chyba łatwiej szkole wpajać to przy okazji lekcji historii czy polskiego (w tych obszarach nauczyciel ma przeważnie przewagę wiedzy i obeznania z tematem nad uczniem, więc jakiś tam autorytet), niż na zajęciach skupionych stricte na edukacji medialnej. w sieci uczniowe orientują się lepiej niż nauczyciel
-sam jeszcze pamiętam smutne lekcje informatyki w liceum: moja nauczycielka całkiem nieźle dawała sobie radę z żółwikiem w logo (podstawa naszego programu zajęć), ale było dla nas oczywiste, że ona generalnie niewiele wie o komputerach i nie traktowaliśmy jej zbyt poważnie (raczej z wyrozumiałością i sympatią, ale jak uczeń staje się wyrozumiały wobec dziurawej wiedzy nauczyciela, to nie jest to dobra podstawa dla tego typu relacji…)
Moim zdaniem generalny problem z EM jest taki, że ma to być nauczanie na temat, który dzieciaki mają w swym mniemaniu już nieźle opanowany (i to lepiej niż nauczyciel)
5 listopada o godz. 21:41 38785
Dlatego, jeśli mamy pracować z młodymi ludźmi, którzy wiedzą, co to komputer, potrafią korzystać z pakietu biurowego, tworzyć prezentacje, filmy itp., można położyć nacisk na wspólne realizowanie projektów. Sam zlecam studentom kolektywne budowanie blogów przez określony czas na konkretny temat, razem muszą pracować nad efektem finalnym, a zamiast przygotowywania prezentacji w power poincie, budują ją w kilka osób dzięki udostępnianiu w google dokumenty.
To oczywiście tylko wycinek możliwości, ale zabójcą edukacji medialnej będzie myślenie, że chodzi tylko o naukę obsługi określonych narzędzi, a jeśli uczniowie już to potrafią, to nie wiadomo, co zrobić i może EM odsunąć gdzieś na boczek.
Warto pomyśleć szerzej i uczyć krytycznego podejścia do komunikatów, rozwijać refleksję na temat przemian kultury w oparciu o nowe media, uczyć współpracy dzięki mediom, niezależności informacyjnej (w sensie możliwości tworzenia niezależnych źródeł informacji, ale i weryfikowania prawdziwości komunikatów) i umiejętności rozkładania pewnych informacji na czynniki pierwsze. Od dawna uważam, że aby nauczyć młodych jak działa reklama, warto nauczyć ich przygotowywania sugestywnych komunikatów reklamowych. Od pomysłu do wykonania itp. itd.
6 listopada o godz. 16:15 38919
@GDS
Krytyczne myślenie to efekt wiedzy i pewności siebie. Wiedzę z zakresu szeroko rozumianych mediów najłatwiej zdobyć przez praktykę. Dlatego warto w procesie edukacyjnym wykorzystać zwykłą ciekawość poznawczą, mechanizm działający od lat. Wystarczy spojrzeć na zainteresowanie dzieci (i nie tylko, co dowodzi skuteczności metody) wszystkim co jest „za kulisami” – życiem gwiazd, plotkami, wpadkami przy okazji realizacji różnych programów itd. Dlatego strategia „od kuchni” jest w przypadku przyswajania informacji niemalże stuprocentowa a sukces edukacji medialnej zagwarantowany. Jeśli dzieci nauczą się robić film czy reklamę i eksperymentować z operacjami typu: niezgodność muzyki z klimatem filmu, rola światła w pokazywaniu emocji, montaż, kontekst to z większą łatwością będą mogły wskazać subtelne przekłamania czy manipulacje w przekazie.
To jest jak odczarowanie bajki – nie zawsze dobre w kontekście wartości artystycznej ale w kontakcie z mediami potrzebne. Kiedy przekaz staje się bardziej zwyczajny i oswojony ze względu na znajomość technik i metody powstawania to wzrasta krytyka wobec innych tego typu przekazów.
Podoba mi się wątek z uczeniem współpracy za pomocą mediów bo to po raz kolejny pokazuje możliwości mediów nie tylko w edukacji ale także w rozwoju kompetencji psychospołecznych u młodzieży (również pewności siebie). Prowadziłam kiedyś zajęcia z kamerą dotyczące autoprezentacji i komunikacji niewerbalnej wśród studentów i podobne, zajęcia integracyjne z dziećmi. Efekt, mimo różnicy wieku, bardzo podobny – możliwość przyjrzenia się sobie z boku. Najpierw pojawiło się zdziwienie a potem zwiększenie refleksji na swój temat (dużo bardziej skuteczne niż refleksja, która płynie od innych osób – co jak wiadomo często w tym wieku wywołuje przekorę i negatywne emocje). I jak tu wskazać bardziej uniwersalne i wielofunkcyjne narzędzie edukacji?
8 listopada o godz. 20:37 39220
Na MEN nie ma chyba co liczyć. Paradoksalnie jest to instytucja, która na edukacji zna się coraz mniej i która nie ma żadnej wizji narodowej edukacji za lat 10, 20, czy więcej, ani też żadnej strategii rozwoju polskij edukacji. Nie ma też wiedzy o nowoczesnej edukacji, światowych trendach, doświadczeniach innych krajów we reformowaniu oświaty, ignoruje wyniki zagranicznych badań, nie bierze pod uwagę oczekiwań uczniów i rodziców, itp. Powtarzanie, że polski system edukacji funkcjonuje jak w XIX wieku jest jak mi się wydaje bardzo zasadne.
Losy edukacji medialnej nie są tu wyjątkiem. Tak samo jest z przedsiębiorczością, pełna porażka we wprowadzaniu edukacji finansowej (jakże by się przydała w związku z obecnym kryzysem…), pewnie można wymienić jeszcze kilka innych zaniedbań. Zastanawiające jest, że nawet Minister Hall, która w koncu prowadziła jedną z najbardziej innowacyjnych szkół na Pomorzu, nie stara się realizować sprawdzonych pomysłów na szerszą skalę. Myślę, że przed nowoczesną edukacją w Polsce największy opór jest wśród samych urzędników ministerstwa. W końcu po co się wysilać, skoro można całkiem sobie dobrze żyć, utrzymując drogi i nieefektywny system.
Cała nadzieja w inicjatywach oddolnych, pozarządowych, netowych, gdyż tylko one mogą rozwijać polską szkołę i dawać uczniom zasób kompetencji, które naprawdę przydadzą się im w życiu. Dlatego też stworzyłem serwis http://www.edunews.pl, którego celem jest promocja nowoczesnej edukacji w Polsce, znam też przynajmniej kilkanaście organizacji i instytucji, które de facto zastąpiły MEN w wypełnianiu misji edukacyjnej – np. CEO w edukacji obywatelskiej, czy AIP, NBP i FMP w edukacji przedsiębiorczości. A jak powiedział mi jeden z urzędników oświatowych – aby polska oświata się rozwijała, należałoby stworzyć nową instytucję i przenieść do niej wszystkie kompetencje obecnego MEN, temu zaś pozwolić „powoli przechodzić na emeryturę”.
Wracając do edukacji medialnej – uważam, że tylko konsorcjum silnych mediów wspierających (finansowo i merytorycznie) edukację medialną w polskiej szkole mogłoby narzucić nowy model edukacji medialnej. Bo z mediami politycy będą musieli się zawsze liczyć … Gdy będzie strategia działań i środki na jej realizację edukacji medialnej, nauczyciele wezmą w tym udział. To zadziałało z nauczycielami przedsiębiorczości, gdy NBP przeznaczył olbrzymie środki na wspieranie przedsiębiorczości w szkołach ponadgimnazjalnych, więc myślę, że zadziała i tu.
26 września o godz. 20:45 44075
Polecam swoją stronę , szczególnie maturzystom, którzy znajdą na niej najlepsze prezentacje maturalne