danah boyd umieściła w sieci tekst swojego wystąpienia dla pracowników Microsoftu (sama od pół roku pracuje w laboratorium badawczym giganta z Redmond). Wystąpienie jest streszczeniem doktoratu boyd. Jeśli jak ja jeszcze go nie czytaliście, rzućcie okiem chociaż na streszczenie
boyd zastanawia się, jaka jest unikalna cecha „mediów społecznych” rozumianych w kontekście Web 2.0. Zwraca uwagę na to, jaką zmianę przyniosły one twórcom oprogramowania, które dziś jest „wieczną wersją beta” – zamiast, jak odbywało się to dawniej, dostarczać na rynek dopracowaną technologię, można sobie pozwolić na upublicznianie niedopracowanych pomysłów, bo jest szansa, że oszlifują je klienci. Zmieniło to układ sił na rynku, dając mniejszym graczom szansę na podjęcie rywalizacji z wielkimi firmami, gdyż wsparcie internautów może zniwelować różnice zasobów. Web 2.0 przywróciło też utraconą w wyniku krachu dotcomów nadzieję na zarabianie w internecie. A co z internautami?
Dla użytkowników w Web 2.0 chodziło o reorganizację praktyk sieciowych wokół Przyjaciół. Dla wielu internautów, bezpośrednia komunikacja mailowa lub przez komunikatory służyła do kontaktu z bliskimi, a społeczności sieciowe do łączenia się z obcymi ludźmi o podobnych zainteresowaniach. Web 2.0 zmieniło tę sytuację, pozwalając użytkownikom komunikować się inaczej. Choć wiele spośród narzędzi zostało zaprojektowanych by pomóc ludziom znaleźć innych, Web 2.0 pokazało, że ludzie tak naprawdę chcieli kontaktować się z tymi, których już znali, ale na nowe sposoby.
Istotą Web 2.0 dla większości, zwłaszcza młodych użytkowników, nie jest „networking”, a podtrzymywanie kontaktów w istniejących wcześniej sieciach społecznych. Serwisy społecznościowe są więc internetowym odpowiednikiem centrów handlowych i innych miejsc spotkań. Z kolei dorośli komunikują się za pośrednictwem takich serwisów jak Facebook z przeszłością (boyd pisze o Amerykanach, ale Nasza Klasa pokazała, że to chyba uniwersalna obserwacja). Wyraźne są też różnice wiekowe wśród użytkowników poszczególnych serwisów, co prowadzi boyd do często powtarzanej przez nią tezy – publiczny obraz internetu jako miejsca niebezpiecznego dla dzieci jest z gruntu nieprawdziwy, a kampanie społeczne ostrzegające przed zagrożeniami sieci robią więcej szkody, niż pożytku. Głównymi dręczycielami dzieci w internecie są inne dzieci – podobnie, jak w przestrzeni fizycznej (zob. raport, przy którym pracowała boyd).
Wg boyd kluczowe elementy Web 2.0, ale i szerzej, mediów społecznych, to:
1. Trwałość – jeśli coś umieścisz w sieci, to już tam zostanie. To czasem wygodne (bo ułatwia komunikację asynchroniczną), ale nie zawsze (może się okazać, że kompromitujących zdjęć z imprezy po prostu nie da się już usunąć z sieci);
2. Replikowalność – treści można przeklejać pomiędzy mediami. Informacja krąży swobodnie, ale łatwo nią manipulować;
3. Wyszukiwalność – tu zacytuję: „Moja matka byłaby zachwycona, gdyby mogła wykrzyczeć pytanie i w ten sposób dowiedzieć się, gdzie poszłam ze znajomymi.” Tak, dziś matki nastolatków w pewnym sensie mogą to zrobić. Informacje łatwo znaleźć, problem w tym, że osoby których dotyczą nie zawsze mogą wybrać, czy chcą ich udzielić;
4. Skalowalność – rozmowa pomyślana jako dialog dwóch osób może objąć całą szkołę, a nawet świat. Znów: wyzwanie dla prywatności, ale i nowe narzędzie dla marketingu;
5. Możliwość (de)lokalizacji – z telefonem komórkowym funkcjonujesz poza konkretnym miejscem, ale równocześnie technologie lokalizacyjne sprawiają, że miejsce w przestrzeni zaczyna mieć coraz większe znaczenie. Nasza relacja z przestrzenią fizyczną jest więc niejednoznaczna, jesteśmy równocześnie uwolnieni od niej i do niej przywiązani.
Jakie są konsekwencje? Wg boyd to przede wszystkim funkcjonowanie „niewidzialnej publiczności”- lurkerów, ale i osób, które znajdują zamieszczone przez nas treści po jakimś czasie, w innym kontekście. Ten upadek kontekstów to drugie z ważnych następstw, trzecie – zatarcie granic między prywatnym i publicznym.
11 marca o godz. 10:23 41495
Dla mnie ciekawa jest ta ‚wieczna wersja beta’. Nie jestem humanistą – ale właśnie czytam ‚Two Bits’ i od razu nasunęło mi się takie skojarzenie – że jest to ewidentne odejście od traktowania programu jako ‚commodity’ a przejście do kultury współpracy – gdzie program jest współtworzony przez wszystkie strony. I jeśli ciągnąć tę myśl do końca to idzie to wyraźnie w kierunku Open Source.
11 marca o godz. 21:44 41499
Wartościowe podsumowanie, ale w gruncie rzeczy nic nowego o 2.0 się nie dowiedzieliśmy… (zarzut pod adresem doktoratu, a nie streszczenia)
11 marca o godz. 21:56 41500
Ciekawym aspektem jest też zmiana paradygmatu uczestnictwa i anonimowości. Anonimowość, bez rezygnacji z uczestnictwa staje się trudnym do osiągnięcia luksusem. Zapominamy bowiem, że web 2.0 bazuje w całości na modelu biznesowym w którym informacja dotycząca aktywnych uczestników (ich profile, głównie dotyczące zachowań konsumpcyjnych) jest jedynym liczącym się ekonomicznie towarem.