Reklama
Polityka_blog_top_bill_desktop
Polityka_blog_top_bill_mobile_Adslot1
Polityka_blog_top_bill_mobile_Adslot2
Kultura 2.0 - Cyfrowy wymiar przyszłości Kultura 2.0 - Cyfrowy wymiar przyszłości Kultura 2.0 - Cyfrowy wymiar przyszłości

24.03.2009
wtorek

Torrenty – legalnie i (częściej) nielegalnie

24 marca 2009, wtorek,

Serwis TorrentFreak publikuje wyniki ankiety, w której pytał swoich czytelników o motywacje, dla których korzystają z sieci p2p. Jak nietrudno się domyślić, część z nich przyzwyczaiła się do darmowego dostępu do muzyki i filmów. Do nich swoją ofertę kieruje zapewne zespół Nine Inch Nails, który rozpowszechnia w sieci swoją nową „epkę”.

Pytania do ankiety redaktorzy TF zaczerpnęli z „Wolnej kultury” Lessiga – stąd cztery warianty:
– ściągam, bo jest za darmo (zamiast kupić);
– chcę wypróbować (zanim kupię);
– nie jestem w stanie zdobyć w inny sposób (nie mogę kupić, choć chcę);
– wymieniam legalne treści.

Na chwilę obecną ankietę wypełniło blisko 13 tys. internautów. Zdecydowanie dominują opcja pierwsza (44%) i trzecia (33%). Zwolennicy „wypróbowywania” stanowią 19,5% ankietowanych, liczebność legalistów jest z kolei bliska granicy błędu statystycznego. Jak można to skomentować? Nie wiem, na ile przekonuje mnie wersja „nie jestem w stanie zdobyć w inny sposób”, ale gdyby rozumieć przez nią „nie jestem w stanie zdobyć bez zainwestowania w to znacznego wysiłku” (jak np. kombinowanie z płatnościami na iTunes, które nie sprzedaje do Polski) to okazałoby się, że co trzeci pirat mógłby zapłacić wydawcom, gdyby ci tylko nieco bardziej się starali. Wariant drugi można postrzegać jako darmowe działanie marketingowe, za to najpopularniejsza praktyka to piraci, którzy po prostu nie mają zamiaru płacić i w tym sensie są dla tradycyjnego rynku nie do uratowania.

Do nich zapewne skierowana jest kolejna akcja Nine Inch Nails, zespołu, który konsekwentnie udostępnia swoją muzykę za darmo. Po płytach „Ghosts” i „Slip” z sieci legalnie można pobrać epkę „NIN/JA” z nagraniami NIN, Jane’s Addiction i Street Sweeper. Torrentowy tracker można, po podaniu adresu mailowego, ściągnąć z oficjalnej strony zespołu. Wykorzystanie sieci p2p ma uchronić zespół przed sytuacją, jaka zdarzyła się przy premierze „Ghosts”, kiedy to oficjalne serwery z plikami nie były w stanie obsłużyć wszystkich zainteresowanych fanów. Dla kolekcjonerów przygotowano „wypasione” edycje, a reszta – niech ściąga za darmo. Może potem przyjdą na koncert?

Reklama
Polityka_blog_bottom_rec_mobile
Reklama
Polityka_blog_bottom_rec_desktop

Komentarze: 16

Dodaj komentarz »
  1. Byłem przedwczoraj (służbowo, ale i z wielką przyjemnością) na występie kabaretu Ani Mru Mru. Największa sala widowiskowa w mieście była pełna po brzegi, mimo że bilety do najtańszych nie należały.
    I taka refleksja mnie naszła: Ani Mru Mru jest pełno nie tylko w TV, chyba wszystkie ich skecze są bezproblemowo dostępne w sieci, oczywiście nielegalnie. Mnóstwo tego jest, na wszystkich serwerach z filmami, w p2p? Przyjmując tok myślenia koncernów medialnych, to piractwo powinno zarżnąć twórców i sala powinna świecić pustkami, bo wszyscy już obejrzeli, ile razy chcieli. A chętnych jakoś nie brakowało: bilety skończyły się zaraz po rozpoczęciu sprzedaży, półtora miesiąca przed występem. Czyli coś z tym rozumowaniem jest nie tak.

    Jak na dłoni widać, że piracka obecność kabaretu w sieci (która zresztą niczym, dla widza, nie różni się od obecności w TV) nie stanowi żadnego uszczerbku, a raczej wręcz przeciwnie: jest darmową reklamą i napędza widownię.
    Co więcej, po występie schodziły również płyty DVD z występami kabaretu, mimo że przecież „można sobie za darmo ściągnąć”; choć tu oczywiście trudno powiedzieć, czy i jaki miało to wpływ na rozmiar sprzedaży. No i możliwość uzyskania autografów na pewno pomogła. Ala przy okazji za to można było kupić również DVD innych kabaretów, czyli taka „solidarność” powala z kolei na dodatkowe dochody.

    Na początku poproszono publiczność, aby nie rejestrować występu kamerami, więc nie nagrywałem. A podejrzewam, ba, jestem pewien, że zwyczajowy dwuminutowy fragment, gdybym umieścił go na YT, nie tylko nie zaszkodziłby dochodom Ani Mru Mru, ale wręcz przeciwnie: napędził więcej widzów na występy (o ile więcej by się zmieściło). Bo skecze (chyba nowe, bo nie kojarzę z TV ani z sieci) naprawdę były świetne i dwuminutowym fragmentem nikt by się nie napasł.

  2. Nie wiem, na ile przekonuje mnie wersja ?nie jestem w stanie zdobyć w inny sposób?, ale gdyby rozumieć przez nią ?nie jestem w stanie zdobyć bez zainwestowania w to znacznego wysiłku? (jak np. kombinowanie z płatnościami na iTunes, które nie sprzedaje do Polski) to okazałoby się, że co trzeci pirat mógłby zapłacić wydawcom, gdyby ci tylko nieco bardziej się starali.

    Chodzi tu również o problemy z płatnościami online (nadal wiele osób nie ma kart, którymi można zapłacić wszędzie i bez problemu) oraz problemy z niedostępnością pewnych rzeczy na innych rynkach. Czasem bez kogoś znajomego mieszkającego w innym kraju ciężko coś zamówić do Polski.
    Pamiętam czyjś wpis na blogu sprzed paru lat — człowiek szukał pełnej wersji Trylogii Tolkiena na DVD. W Polsce Empik oferował tylko ubogie wydania, za to dla ludzi zdecydowanie nieubogich. Po intensywnych poszukiwaniach okazało się, że dzięki znajomemu w USA można kupić kilkunastopłytowe wydanie kolekcjonerskie, które łącznie z transportem do Polski kosztowało niewiele więcej, niż wersja „empikowska”. Jednak gdyby nie znajomy w USA mogłoby się skończyć na torrentach.

  3. @Mikołaj: DVD z USA to tylko częściowe rozwiązanie problemu, bo z kolei trzeba obejść region… Więc rzeczywiście, czasem ściągnięcie czegoś z torrenta jest po prostu najłatwiejszym wyborem.Na pewno z polskiej perspektywy dostępność do wielu produkcji jest ograniczona albo upierdliwa, nasz rynek jest traktowany po macoszemu, choć pewnie dystrybutorzy powiedzieliby, że to po części wina piractwa właśnie.

  4. Reklama
    Polityka_blog_komentarze_rec_mobile
    Polityka_blog_komentarze_rec_desktop
  5. tak, a jak człowiek chce kupić przez Amazona, przykładowo, to pracownicy tegoż uprzejmie wyjaśniają, że nie wysyłają towarów do Polski, bo polska poczta jest unreliable.

  6. „za to najpopularniejsza praktyka to piraci, którzy po prostu nie mają zamiaru płacić i w tym sensie są dla tradycyjnego rynku nie do uratowania”

    No nie kupuję tego wcale. Jak sam wskazujesz:

    „część z nich przyzwyczaiła się do darmowego dostępu do muzyki i filmów.”

    PRZYZWYCZAIŁA się. Jakby się nie przyzwyczaiła do brania (i dawania) za darmo, to by kupowała. Oczywiście kupowałaby mniej niż ściąga i kopiowałaby część od znajomych (przecież kopiowania nie wymyślono wraz z internetem). Ale jednak coś by kupiła. Fan NIN, jeśli nie mógłby ściągnąć sobie płytki za darmo z sieci, to by ją sobie kupił, rzadziej przegrał.

    Teza o bezsensowności walki z „piractwem” pomija dość dobrze znaną zasadę, że okazja czyni złodzieja. BitTorrentowiec to nie złodziej, ale mechanizm jest podobny.

  7. Sprawa jest dosyć skomplikowana. Przyznam się szczerze, że zdarza mi się ściągać nielegalne eBooki, by przekonać się, czy opłaca mi się zakupić papierowe wydanie produktu (czy to książki czy to komiksu). Przeważnie tak, bo posiadanie skanu/pliku tekstowego to zaledwie skromna namiastka prawdziwego, papierowego wydania.
    Inaczej sprawa przedstawia się z dostępnością produktu, jak i jakością jego wydania. Komiks „Astonishing X-Men” (HC, integral) wydany jest w Polsce przez Mucha Comics – jakość tłumaczenia jest co najmniej przeciętna, a koszt (cena okładkowa) wynosi, bagatela, 65 złotych. Tymczasem przez sprzedaż wysyłkową można zakupić za granicą ten komiks za 51 zł. Czyli taniej, niż jego polską, dość leciwą pod względem merytorycznym wersję.
    Może więc najpierw polski dystrybutor zadba o jakość produktu, niż zacznie narzekać na spadki nakładów.
    To trochę abstrahując od tematu.

  8. @Misiael – książki (może z wyjątkiem tych, do których się zagląda, a nie czyta) to dość wygodny przykład, bo w ich wypadku darmowy plik nie stanowi pełnowartościowej alternatywy dla komercyjnego produktu. Sam przeczytałem kilka na laptopie, a jedną nawet na PSP, ale to raczej wyjątek niż reguła – zazwyczaj jeśli pdf spełni oczekiwania, czytelnik dochodzi do wniosku, że warto wysupłać kilkadziesiąt złotych i przestać się męczyć. Chyba, że ma Sony Readera czy innego Kindle’a, ale w Polsce to wciąż raczej egzotyka. Inaczej wygląda sprawa z muzyką – jeśli ściągnę dobrej jakości mp3 z torrenta czy rapidshare’a, to muszę wykazać się dużą dozą silnej woli, żeby zapłacić za płytę, którą zripuję, uzyskam taki sam plik, jaki miałem już wcześniej za darmo, a fizyczny nośnik wrzucę do kartonu na strychu… Oczywiście tu znów mamy margines, który nie podlega tej regule – prawdziwego fana, który chce zapłacić swojemu ulubieńcowi, albo mieć wydanie kolekcjonerskie z rozmaitymi bonusami, za które jest skłonny zapłacić, ewentualnie zapłacić kilkadziesiąt złotych za możliwość przejrzenia książeczki z płyty.

    @Piotr Barczak – oczywiście, gdyby nie mogli wziąć z sieci za darmo, to część z nich kupiłaby w sklepie. Ale mogą ściągać i nikt nie jest w stanie tego zmienić. Nie wiem, czy walka z piractwem jest bezsensowna, ale wiem, że jest bezskuteczna. Dlatego nikt nie przekona mnie, że model w którym podstawowym sposobem zarabiania przez muzyków będzie sprzedaż nagrań, ma szanse się utrzymać. Nagrania mogą raczej pełnić funkcję marketingową, jak w chwili obecnej ebooki z pirackich torrentów – tyle że tutaj czymś, czego nie da sieć za darmo nie będzie komfort czytania, a koncert albo koszulka.

    @jezier – poważnie? nigdy nie miałem żadnego problemu z wysyłką z Amazona (choć zamawiałem wyłącznie książki, filmy i muzykę, może to kwestia rodzaju produktu?)

  9. To, co drażni najbardziej, to ciągłe utożsamianie twórców z wykonawcami. Jasne, że wykonawcy sobie poradzą. W Polsce od dawna żyją z koncertów (mało która stacja gra polską muzykę, a za płyty dostają zwykle ryczałt niezależny od sprzedaży i nie dający szans na utrzymanie).

    Jednak nie zawsze autor i wykonawca to ta sama osoba. Kompozytorzy i twórcy tekstów nie będą żyli z koncertów, bo tantiemy z tego tytułu są symboliczne w porównaniu z gażami wykonawców. Z czego więc mają żyć? Można powiedzieć, niech biorą więcej od wykonawców za pisanie utworów. Jednak w takim modelu:
    1. nie są w praktyce w stanie partycypować w sukcesie utworu,
    2. mogą okazać się zbyt drodzy, jeśli ewentualny sukces mieliby dyskontować w cenie.

    W efekcie wyeliminujemy grupę profesjonalistów, którzy podnoszą poziom rozrywki i będziemy mieli jeszcze szerszy dostęp do jeszcze gorszych produktów.

    Dlatego uważam, że ograniczanie torrentów, rapidów, etc. jest w końcowym efekcie dla kultury korzystne bo podnosi jej poziom. Położenie krzyżyka na obecnym modelu prawa autorskiego bez znalezienia sensownej alternatywy jest rozwiązaniem najgorszym z możliwych. Życie z koncertów nie jest (póki co) taką alternatywą.

  10. „Torrentowy tracker można, po podaniu adresu mailowego, ściągnąć z oficjalnej strony zespołu.”

    Hm, raczej pliczek .torrent, bo nie sądzę, żeby ktoś chciał ściągać cały tracker (cokolwiek by to miało znaczyć). : p

  11. Jeśli od pomysłu ?posłuchałbym sobie muzyki z albumu XYZ? do wykonania (znalezenia i ściągnięcia rzeczonego albumu) mija dziesięć – piętnaście minut, to nie widzę w jaki sposób jakikolwiek empikopodobny miałby z tym konkurować.

    Gdyby na terenie Polski działał iTunes i miał podobną skuteczność, to zapewne część muzyki kupowałbym tam (ale nadal większość, jak nie wszystkie, najpierw „testował” przez .torrenty). No, oczywiście pod warunkiem, że należność byłaby automatycznie ściągana z mojego konta/karty kredytowej (czas potrzebny na zalogowanie się do banku i wykonanie przelewu skutecznie wydłuża cały, dziesiąciominutowy – przypominam – proces).

  12. @sir Eliah – oczywiście, pomyliłem się, ale chyba wszyscy zrozumieli, że chodzi mi o meta-plik, a nie serwer 🙂

  13. @Piotr Barczak,

    Przyznam, że słabo się orientuję w realiach dochodów twórców i ich podziału a obecny kształt prawa autorskiego uważam za wylobbowany przez dużych dystrybutorów – sam nie mam problemu z płaceniem za odtwarzanie utworu jeśli ceny są na przyzwoitym poziomie, płatność łatwa do dokonania a rynek niezdominowany przez dużych graczy.

    Mam w związku z tym pytanie – czy istnieje jakiś mechanizm powstrzymujący twórców przed uczestnictwem w zyskach proporcjonalnym do sukcesów dzieła?

  14. Ja mam z kolei trochę inny problem z kupowaniem muzyki. Zastanawia mnie, czemu duża część płyt w Polsce jest droższa, niż np. w Anglii czy Stanach (nawet przy obecnym, niezbyt korzystnym kursie)?
    Pomijam już relatywnie większe ceny (w porównaniu do zarobków) rozrywki w PL, ale gdy za tą samą płytę w Anglii czy USA płacę o 20 a czasem 50zł mniej, to z całym przekonaniem przestaję kupować w złotówkach.

  15. @Art63

    Nie ma takiego mechanizmu, ale jest taka praktyka. I dotyczy ona b. wielu wykonawców, niezależnie od tego, jaki gatunek muzyki wykonują.

    Przyczyn jest prawdopodobnie kilka:
    – w przypadku wynagrodzenia tantiemowego problemem mógłby okazać się w praktyce wgląd do ksiąg rachunkowych wytwórni;
    – artysta jest w stanie zaplanować dochody i nie jest zależny od okoliczności zewnętrznych (sukces płyty, skuteczność dystrybucji);
    – wytwórnia nie dzieląca się dochodami ma większą motywację do sprzedaży płyty, bo na każdym kolejnym egzemplarzu zarabia więcej;
    – to ostatnie przekłada się na zainteresowanie artystą, który gros swoich dochodów czerpie z koncertów.

    Innymi słowy, na polskim rynku w dużym stopniu udało się już zrealizować pomysł Mirka, aby wydawanie płyt traktować jako działania marketingowe. Jest jedno „ale”. Twórcy tych utworów nadal żyją w części z tantiemów via ZAiKS.

  16. @ (książki) darmowy plik nie stanowi pełnowartościowej alternatywy dla komercyjnego produktu.

    Własne preferencje się odzywają, ale trochę nietrafnie chyba. 🙂 Tzn, ja rozumiem tę całą mistykę „prawdziwej papierowej,” ale obawiam się, że ma ona szansę przetrwać tylko na takiej zasadzie, jak przetrwało skrzeczenie winylu – czyli zostanie paru zdeklarowanych fanów, ale reszta jednak przejdzie na cyfrowe wersje. I to nie SReader i Kindle bedą za to odpowiedzialne (szczególnie ten drugi, obwarowany bezsensownymi restrykcjami) a tanie netbooki i cała reszta mini komputerów osobistych rozwijanych przy okazji Laptop per Child i tym podobnych inicjatyw. Polecę teraz w herezję, która już długo herezja nie będzie, ale wyświetlacz 10′ plus pdf odczytywany w adobowskim Digital Editions, z lapa, którego wagi nie czuje się w łapie, tak samo jak książki, daje praktycznie ten sam komfort czytania. Odpadają tradycyjne zarzuty o to, że to niewygodne, że męczy oczy, że coś tam i że inne coś tam, bo wygoda zostaje ta sama, a jednak sednem każdej ksiązki jest treść, a nie radości czerpane z obmacywania papieru. I mam wrażenie, że to własnie właściciele tanich netbooków i następnych generacji sprzętu, który nosi się przy sobie, rozruszają szarą strefę ebooków do tej samej skali, jak ma to miejsce dziś z muzyką. A tradycjonalistom pozostanie doklejanie do każdego pliku tekstowego, krótkiej próbki wav, z zapisanym szelestem przewracanych kartek.

    (przy okazji pomysł na jakąś kolejna wrzutkę, czyli to jak netbooki i komputery „naprawdę osobiste” zmieniają styl korzystania z zasobów sieci. Choć może lepiej poczekać, az się bardziej rozpowszechnią)

  17. Może jestem oldskulowcem, ale raczej nie w sensie wąchania książek i innych tego typu rytuałów. Po prostu wydaje mi się, że jednak ekran lcd bardziej męczy oczy, niż papier. Książkę mogę też trzymać w jednej ręce jadąc zatłoczonym metrem, z laptopem gorzej. Może już prędzej telefon z dużym wyświetlaczem? Więc i zgadzam się, i nie – upieram się, że na skalę masową ebooki mogą zastąpić papier wtedy, kiedy będziemy mieć do dyspozycji bardzo tanie i lekkie wyświetlacze. Pewnie już niedługo.