Nowe wydanie magazynu „Wired” odgrzewa ideologię kalifornijską, tym razem podlewając ją, zgodnie z nowymi trendami ideologicznej kuchni, nie neoliberalnym, lecz socjalistycznym sosem.
The New Socialism: Global Collectivist Society Is Coming Online Kevina Kelly to artykuł o tym, że Web 2.0 to nowe oblicze socjalizmu. Niby nic nowego, bo to przecież wątek stary jak dyskusja o internecie, czy wręcz dyskusja o nowych mediach w ogóle. Ale może właśnie dlatego wydał mi się zbyt jednostronny i uproszczony. Magazyn „Wired” przed dekadą wypromował „ideologię kalifornijską”, wedle której za sprawą komputerów i internetu możliwe miało stać się bezbolesne połączenie konktrkulturowych korzeni amerykańskiej lewicy z neoliberalnym rynkiem. Idea skompromitowała się po „krachu dotcomów”, bo okazało się, że internet nie zamienia wszystkiego w złoto, a kłopoty ekonomiczne sprawiły, że wiele firm z Krzemowej Doliny pokazało swym pracownikom, że kapitaliści-byli-hipisi są bardziej kapitalistami, niż hipisami i że od yuppies często odróżnia ich tylko niechęć do garniturów. Teraz jednak mamy kryzys, neoliberalizm – nie ważne, czy z internetowymi dodatkami, czy bez – nie kojarzy się dobrze, więc może czas wypromować nową ideę?
Ma nią być e-socjalizm, bo kwitnie dzielenie się, współpraca i kolektywna twórczość. O ile wyznacznikami „starego socjalizmu” była władza skupiona w rękach elit, ograniczone zasoby, którymi dysponowało państwo, praca w państwowych fabrykach, wspólna własność, obieg informacji kontrolowany przez państwo oraz wysokie kary za krytykę przywódców, w „nowym” sytuacja jest odwrotna – wolontariusze pracują w ahierarchicznej strukturze, działając dla wspólnego dobra. Taki komunizm bez słabych punktów.
O ile „staroszkolny” socjalizm był ramieniem państwa, socjalizm cyfrowy to socjalizm bez państwa. Ten nowy rodzaj socjalizmu funkcjonuje obecnie raczej w sferze kultury i ekonomii, niż władzy – przynajmniej na razie.
Rozumiem, że to trochę prowokacja, trochę żart, a trochę wyraz tęsknoty za wiarą w to, że internet naprawi świat. Mnie również ta tęsknota jest bliska, w idei „kultury 2.0” zawsze ważny wydawał mi się ten utopijny pierwiastek. Jeśli jednak nie chcemy powtarzać błędów przeszłości nie zapominajmy o kilku przypisach. „Nowy socjalizm” marginalizuje państwo, ale czy uwalnia obywateli? Gdybyśmy spojrzeli na to z perspektywy marksistowskiej, to chyba bardziej uzasadnione byłoby mówienie o nowym kapitalizmie, który monetyzuje pracę milionów wolontariuszy. Wydaje mi się, że odwrót od neoliberalnego kapitalizmu powinien polegać raczej na wzroście kontroli państwa – oczywiście, transparentnego, kontrolowanego przez obywateli i w ogóle możliwie jak najbardziej „2.0” – niż jego całkowitym wycofaniu się z obszaru kultury i ekonomii. Bo wiara w to, że tę pustkę wypełni inteligentny tłum jest złudna. Wypełniają ją firmy takie jak Google, dla społeczeństwa przejrzyste mimo wszystko mniej, niż demokratycznie wybierana władza. Nie umniejsza to w niczym wspólnym działaniom podejmowanym przez internautów, ale przypomina, że „władza” nie zniknęła. Jest po prostu mniej widoczna, co wcale nie musi cieszyć.
27 maja o godz. 10:21 41837
Ciekawa sprawa, biorąc pod uwagę, że jeszcze kilka lat temu wiązanie „commons” z „komunizmem”, bodajże przez Gatesa, zostało uznane za chamski, czarny PR. Rozumiem też, że Kelly próbuje przepchnąć kolejny modny schemat pojęciowy – myślę, że mu się nie uda – niemniej Wired tekst opublikował, a to już jest coś.