Reklama
Polityka_blog_top_bill_desktop
Polityka_blog_top_bill_mobile_Adslot1
Polityka_blog_top_bill_mobile_Adslot2
Kultura 2.0 - Cyfrowy wymiar przyszłości Kultura 2.0 - Cyfrowy wymiar przyszłości Kultura 2.0 - Cyfrowy wymiar przyszłości

12.08.2009
środa

Chamstwo, postkolonializm i społeczeństwo nieobywatelskie

12 sierpnia 2009, środa,

Dużo ostatnio o „chamstwie w sieci” – relację z tej dyskusji znajdziecie m.in. u Marty Klimowicz. Zastanawiam się jednak, czy w ogólnosieciowym poklepywaniu się po ramieniu, które można streścić w słowach „problem jest marginalny, tyle że stare media nie rozumieją natury internetu”, coś nam nie umyka.

Zacznę od tego, że oczywiście zgadzam się, że całe zamieszanie wokół „chamstwa w sieci”, jest:
a) przesadzone – chamskie wpisy w onetowych komentarzach to margines, a może i specyficzny folklor sieci;
b) nie fair ze strony „starych mediów” – bo one, pomimo innej architektury (profesjonalne filtrowanie), też ociekają chamstwem i grają na negatywnych emocjach;
c) bezcelowe – bo pomimo głosów oburzenia nic się z tym nie uda zrobić, a radykalna cenzura nawet gdyby była technicznie możliwa, przyniosłaby więcej szkód, niż korzyści.

Więc o co mi chodzi? O jeszcze jeden wątek w tej dyskusji – Polska vs Świat. Że tam grzecznie, a u nas chamsko. Tutaj chyba jestem skłonny zgodzić się z Jackiem Żakowskim, który wywołał całe zamieszanie. Wiem, że stąpam po grząskim gruncie. Poziom chamstwa wypowiedzi internautów trudno zmierzyć, bo niby jak? I jak uwzględnić wpływ takich czynników jak skuteczność filtra czy sprawność moderatorów? Albo jak porównywać przywoływany Onet z serwisem BBC, kiedy w tym drugim nie można komentować newsów? Pomimo tego w moim subiektywnym odczuciu kultura dyskusji na dużych, otwartych polskich forach (tam, gdzie ludzie nie wchodzą ze sobą w żadne relacje, czy to znajomość, czy jakieś formy wymiany) jest niższa, niż na zachodnich. Może to, jak to widzę, jest przejawem polskich kompleksów. A może to jednak coś innego?

Od dłuższego czasu zastanawiam się nad tym, dlaczego w Polsce, dużym kraju, którego większość mieszkańców korzysta z sieci, brak nam spektakularnych przykładów na wykorzystanie, nazwijmy to „obywatelskiego” potencjału internetu. Tak, wiem, są pojedyncze akcje (z reguły – co znaczące – skierowane przeciwko komuś, np. bankom), ale to chyba wciąż niewiele. Być może problem tkwi w tym, że wciąż próbujemy przykładać miarę społeczeństwa obywatelskiego do naszych realiów – niskiego zaufania społecznego, braku poszanowania innych i ich własności. Do społeczeństwa nieobywatelskiego. Takiego, w którym zamiast oddolnej aktywności i twórczości w sieci dominuje piractwo, a jeśli udaje się przeprowadzić jakieś wspólne działanie, to nie z myślą o abstrakcyjnym „dobru wspólnym”, ale doraźnej korzyści. Gdzie inni są raczej zasobem do szabrowania, niż podmiotami, z którymi można pomnożyć swoje zasoby. Jesteśmy w istocie społeczeństwem postkolonialnym (zabory, zależność od ZSRR), chętnie użalającym się nad własnym losem i szukającym jego przyczyn po stronie innych (jedni u moherowych beretów, inni u Żydów). Nie tworzymy innowacji, tylko kopiujemy zagraniczne pomysły (tu rolę „kolonizatora zastępczego” pełnią USA). Może więc pora odromantycznić dyskurs na temat sieci i przyznać, że przynajmniej w równie dużym stopniu co wymianie poglądów i wspólnemu tworzeniu, służy pluciu na innych? Bo sieć nie tylko łączy, ale też szatkuje społeczeństwo, dostarczając nowych narzędzi nie tylko dla wspólnych, ale i dyktowanych własnym interesem działań. Tę drugą „nóżkę”, która zawsze dominuje, chyba w Polsce mamy „bardziej”.

Dlatego sieć to świetne narzędzie do poprawienia sobie samopoczucia przez krytykowanie innych. Niby oczywiste, ale w tym kontekście dyskusja o „chamstwie w sieci” przechodzi na trochę inny poziom – pretensji do Polaków, że są Polakami. Oczywiście to wszystko ma umiarkowany związek z siecią. Po prostu w mniej zinstytucjonalizowanym, bardziej społecznym i oddolnym od innych mediów internecie, wzmiankowane zjawiska widać lepiej, niż gdzie indziej. Wiem też, że dokonałem tu kilku uproszczeń – amerykańskie dzieciaki też przeważnie nie spędzają całych dni na tworzeniu remiksów (takie myślenie też wpisuje się w teorię postkolonialną). Chodzi mi o to, że być może trzeba zastanowić się nad zmianą wskaźników opisu społecznej aktywności w Polsce, włączając też te mniej sympatyczne, rozmaite „załatwiania”, czegoś, ale i kogoś. Bez tego utkniemy na poziomie narzekania, że sfera publiczna nie działa tak, jak wyobrażał to sobie Habermas. Chyba, że wyraźnie zaznaczymy, że rozmawiamy o potencjale internetu, a nie jego codzienności. Ale to zupełnie inna sprawa.

Reklama
Polityka_blog_bottom_rec_mobile
Reklama
Polityka_blog_bottom_rec_desktop

Komentarze: 4

Dodaj komentarz »
  1. Dyskusja na temat chamstwa w Internecie kwitnie, acz mam wrażenie że to bardziej chęć udowodnienia tez Andrew Keena. W ich myśl stare media mają być ostoją kultury, profesjonalizmu i szeroko pojętej doskonałości, podczas gdy Internet ociekać ma chamstwem, amatorszczyzną i ogólnie być wymiotem cywilizacyjnym. Ładne, chwytliwe i niewiele mające wspólnego z rzeczywistością.

    Wypowiedzi takich, jak ostatni artykuł Jacka Żakowskiego, spokojnie można użyć do komentowania prasy czy telewizji. Wystarczy w miejsce słowa „Internet” podstawić „prasa”, „radio” lub „telewizja”. Zanim rozlegnie się pieśń podrzynanych gardeł i okrzyki oburzenia, od razu odpowiadam — to byłoby niskie. Tak niskie, jak generalizowanie na temat całego Internetu. Jeśli chcemy uderzyć psa, to kij się znajdzie. Podobnie znajdziemy „pełnotłustych” chamów w polityce, kulturze, rozgłośniach radiowych, stacjach TV i bardzo wielu redakcjach. Oczywiście nie we wszystkich, ale przecież i Internet to nie tylko fora dyskusyjne portali.

    Więc o co mi chodzi? O jeszcze jeden wątek w tej dyskusji – Polska vs Świat. Że tam grzecznie, a u nas chamsko.

    To piękna teza, tyle że ciężka do udowodnienia. Jeśli rzucimy okiem na wydarzenia polityczne w USA (choćby ostatnia nominacja Sonii Sotomayor), to w komentarzach znajdziemy sporo chamskich tekstów oraz będziemy mogli poczytać szereg pyskusji.

    Nie wiem, czy ta rzekoma zdecydowanie wyższa kultura dyskusji „na Zachodzie” nie bierze się przypadkiem z niezrozumienia języka angielskiego. Nie mam na myśli nieznajomości języka, raczej brak tak dużej sprawności oraz znajomości niuansów, jak w języku ojczystym. W języku polskim zauważymy subtelne aluzje, nowomowę czy drwinę. W języku obcym już ich zauważać (bądź rozumieć) nie musimy, mimo bardzo dobrej znajomości języka.

    Od dłuższego czasu zastanawiam się nad tym, dlaczego w Polsce, dużym kraju, którego większość mieszkańców korzysta z sieci, brak nam spektakularnych przykładów na wykorzystanie, nazwijmy to ?obywatelskiego? potencjału internetu.

    Pytanie, jak ma wyglądać spektakularny przykład na wykorzystanie tego potencjału? Bez ustalenia takich kryteriów sporo inicjatyw może nam przejść koło nosa. Zresztą być może przechodzą, bo w oczekiwaniu na Coś Wielkiego nie zauważamy szeregu inicjatyw lokalnych bądź zgrupowanych wokół jakiejś niszy? Być może łatwiej też powtarzać stereotypy, niż przeprowadzić rzeczywistą analizę? Artykułów na temat Internetu widuję w tradycyjnych mediach sporo, ale właściwie wszystkie wydają się być jednym i tym samym tekstem. Może czasem przykłady są zaktualizowane, czasem ktoś parę słów dopisze, ale tak naprawdę nie ma tam głębszego „przeżucia” problemu. Ot kilka sloganów — piraci, chamstwo, pornografia, śmietnik, wirusy.

    Inna rzecz, że Internet to zawsze będzie odbicie społeczeństwa. Im większa dostępność do stałego łącza, tym większa zgodność profilu „przeciętnego Internauty” z „przeciętnym obywatelem”. W końcu czemu miałoby być inaczej, skoro to obywatele korzystają z Internetu? Jan Kowalski siadając przed monitorem jest tym samym Janem Kowalskim. Nie zakłada garnituru ani nie zapala świeczki, po prostu klika.

  2. Dlaczego w Polsce nie ma przykładów obywatelskiego wykorzystania interentu?

    Dlatego, że w Polsce nie ma społeczeństwa obywatelskiego. Dlatego, że jakakolwiek inicjatywa obywatelska w naszym kraju napotyka na tyle przeszkód, że ludziom się nie chce. Są zniechęceni. Nie ma w Polsce realnego obywatelskiego monitorowania władzy, nie ma w Polsce realnego wpływu obywatela na poczynania władzy, instytucji państwowych i społecznych. Ba – człowiek (tzw. obywatel) nie ma pewności, czy kontaktując się w jakiśtam sposób z instytucjami, które mają obowiązek mu pomóc (policja, straż miejska, pogotowie) nie zostanie zlekceważony i wysłany do diabła.

    Skargi na złe funkcjonowanie instytucji, urzędów, urzędników itp., nie przynoszą żadnego (zauważalnego dla skarżącego) efektu.

    Należałoby zacząć od wykształcenia mechanizmów, które gwarantują prawdziwy, realny wpływ obywateli na polityków, na urzędników i na życie dookoła. I dopiero wówczas można marzyć o obywatelskich inicjatywach. Nieważne, czy przy pomocy netu, plakatów, ulotek, czy megafonów – to są tylko narzędzia. Nieskuteczne jak do tej pory w Polsce, z powodu zbyt wielkiego oporu i wyalienowania władzy.

    A są kraje, gdzie jest inaczej. Prawo skonstruowane jest w taki sposób, aby (tzw.) obywatel (chociaż) czuł, że ma wpływ na to, co będzie działo się w jego dzielnicy, mieście, kraju.
    Trzeba zmienić prawo, a społeczeństwo dostosuje się do nowych możliwości. I będzie aktywne.

  3. e-społeczność jest taka, jak społeczeństwo – są chamy i inteligenci, poważne dyskusje i bagno.
    Niestety, treści negatywnych (zwłaszcza w komentarzach na forach) jest mnóstwo; i m.in. dlatego z zasady nie czytam wypowiedzi internautów pod tekstami na portalach.
    Ale internet ma też swoją „jasną stronę”, czego przykładem może być chociażby
    http://antyweb.pl/ile-czasu-jest-potrzebne-na-zebranie-1200-pln-dla-chorego-dziecka/

    Takie zdarzenia przywracają mi wiarę w moc Sieci.

  4. Jesteśmy w istocie społeczeństwem postkolonialnym – niech ten cytat posłuży za ostateczną konstatację