Wokół ostatniego wpisu Alka wywiązała się dyskusja, do której dorzucę swoje trzy grosze.
Nie jestem bowiem pewien, czy popularność drukarek 3D – o ile kiedykolwiek staną się powszechne, ale wszyscy wiemy, że kiedyś tak myślano o komputerach – uczyni z nas wszystkich „tworzycieli”. Tak jak YouTube nie sprawił, że wszyscy kręcimy filmy. Zresztą bliższym przykładem byłoby pewnie Arduino – ile osób w Polsce się tym bawi? Dlatego do słów Doctorowa „Fakty są tanie” dorzuciłbym jeszcze: „ludzie są leniwi”. Co innego przeczytać instrukcję jak coś zrobić, a co innego to zrobić (chyba że to robienie polega np. na podmienieniu oprogramowania w urządzeniu, przy użyciu gotowego pliku). Jako dzieciak namiętnie oglądałem programy Adama Słodowego, miałem też jego książkę. Pomijając jednak misia Yogi z kartonu, z nogami obracającymi się na korku, nigdy niczego sam nie zrobiłem. Wszyscy moi znajomi też pozostali na poziomie misia. Dlatego byłbym ostrożny w stawianiu znaku równości między „wiedzieć jak zrobić” a „zrobić”. Co nie znaczy, że nie może go tam być.
Puszczając trochę wodze fantazji – w wypadku drukarek 3D granica się zamazuje nie dlatego, że mogę sam wszystko zrobić. Raczej: drukarka może wykonać za mnie lwią część pracy na bazie tego, co przygotowali inni. Tak jak artykuł z serwisu sieciowego, można drukować przedmioty. Nie przygotowywać ich samemu – to zawsze będzie kłopotliwe, choć zdolności manualne zostają zastąpione przez umiejętność obsługi oprogramowania. Po prostu wyszukać coś, co jest już w sieci. I wbrew pozorom takie „odtwarzanie” zamiast „tworzenia” też wydaje mi się rewolucyjne. Zamiast kupować w serwisie ułamany element zepsutego urządzenia, moglibyśmy go drukować na podstawie modelu, który ktoś wrzucił do sieci. Tak jak dziś ludzie z ominięciem oficjalnych kanałów wymieniają sobie na forach internetowych pdf-y z polskimi instrukcjami. W takim modelu widziałbym więc nie ogół ludzi jako e-majsterkowiczów, ale raczej piratów, bazujących na tym, co podstawi im pod nos w sieci ta najbardziej kreatywna grupa. Większość po prostu wciskałaby „drukuj”, a później składała wydrukowane elementy.
Żeby cała dyskusja mogła zejść na poziom mniej abstrakcyjny: w „Wired” bogaty w linki tekst o tanich (poniżej 1 tys. USD) drukarkach 3D. Na razie drukują tylko małe przedmioty i tylko z polietylenu lub tworzywa ABS. Mimo wszystko – wizje nanotechnologii z „Diamentowego wieku” Stephensona są coraz bliższe realizacji. Pytanie, co z tym zrobimy.