W Dwutygodniku ukazał się mój tekst „Kultura w czasach kornukopii. Nowa agenda instytucji kultury”.
Traktuję go jako głos w dyskusji, albo czymś na jej kształt, poprzedzającej rozpoczynający się w najbliższą środę Kongres Kultury Polskiej. PIszę „czymś na jej kształt”, bo zaskakująco jest mało rozmowy o pomysłach na kulturę, mimo dobrej okazji. Nikt nie komentuje opracowanych raportów – poza tzw. raportem Hausnera (a właściwie jedną jego częścią), powołana w tym celu strona e-kongresu też nie stała się przestrzenią żywej dyskusji. Tak jakby nie było o czym rozmawiać?
Słowa „kornukopia” w odniesieniu do kultury chciałem użyć od dawna, i cieszę się, że wreszcie się udało. Moja teza jest prosta:
Punktem wspólnym dla zrozumienia tych napięć może być proste kryterium ilościowe: stały przyrost objętości, masy, wagi kultury. Wszystkiego mamy dziś więcej niż wczoraj: kanałów komunikacji i form medialnych w konwergentnym systemie mediów; podmiotów na zglobalizowanym rynku mediów i w sektorze kultury, twórców i odbiorców; treści krążących między nami wszystkimi. Każdy przyrost oznacza nowy stan ekosystemu, a te następują coraz częściej po sobie.
A w tekście staram się wyobrazić sobie, jak instytucje kultury mogą poradzić sobie z nadmiarem. Bo też jest też o nich – jak muszą się zmienić, albo czym powinny zostać zastąpione.
Pierwszy raz zacząłem się o tym zastanawiać, gdy w zeszłym roku miałem możliwość uczestniczyć w Mini Summit on Media Art Policy and Practice zorganizowanym przez ASEF i IFACCA. Wtedy wymyśliłem sobie, że zmieniająca się polityka kulturowa powinna spowodować czworaką zmianę:
- od miejsc kultury do ludzi kultury i relacji (sieciowych), jakie między nimi powstają;
- od kultury efemerycznej (choć może wyjątkowej) do kultury zarchiwizowanej;
- od sztywno traktowanej własności do dobra wspólnego;
- od bierności do twórczości.
W tekście dla Dwutygodnika ująłem to trochę inaczej:
- od „2.0” do „N+1”: jednorazowa zmiana na lepsze nie starczy, instytucje „odporne na przyszłość” muszą się zmieniać wraz z kulturą, której służą – a ta coraz bardziej jest w ciągłym stanie beta;
- naprzód!: musimy dać zielone światło instytucjom zorientowanym na przyszłość, które będą zawsze marginalizowane w społeczeństwie tak zapatrzonym w przeszłość jak nasze (albo przynajmniej stosować technologie przyszłości do mówienia o przeszłości);
- realne kontra wirtualne: pora skończyć raz na zawsze z tym podziałem, przez który instytucje kultury często pozostają nieobecne (lub nie dość obecne) w Sieci;
- nowe dziedzictwo, nowy kanon: musimy zmienić myślenie o dziedzictwie i kanonie kultury – uznać wreszcie, że są to zbiory multi-medialne; oraz że kategorie te nie dają się już definiować jako „trzony wspólnej kultury” – w czasach długiego ogona może potrzebujemy kanonu sieciowego?;
- wspólne dobro: to chyba nie wymaga tłumaczenia, jeśli czytasz tego bloga (jeśli jesteś tu pierwszy raz, zajrzyj do archiwum);
- od instytucji do ludzi kultury – jak wyżej. Dziś bardzo dużo może zdziałać grupa ludzi z komórkami w ręku i laptopami pod pachą.
Dwutygodnik nie daje możliwości komentowania – nasz blog, na szczęście, tak. Zapraszam.
23 września o godz. 20:03 42476
Interesujący głos w dyskusji i inspirujący do rozmyślań i … actions.
Myślę sobie, że jednak:
– od ludzi do instytucji kultury i z powrotem (relacje/oddziaływania zwrotne) a nie odwrotnie – to ludzie tworzą i kształtują instytucje, a instytucje przyciągają, gdy dobre, ludzi lub ich odpychają/zniechęcają gdy złe;
– „wspólne dobro” – długa droga, dopiero co osiągnęliśmy czy ciągle osiągamy stan „sfiskalizowanej świadomości” – jak ją nazywa Piotr Sztompka – by znowu wrócić do „działań twórczych podejmowanych społecznie, dla siebie, dla samej frajdy”, do Creative Commons;
– brak mi w tym ujęciu słówka o „permisywnej kornukopii” (czyli zaniku kryteriów etycznych i zastępowanie zasad moralnych etosem konsumeryzmu), jak to nazwał Brzeziński, i co uznawane jest za groźne bo wyjaławiające wynaturzenie demokracji i kultury!?
– i last but not least – co z nieuniknionym wykluczeniem jak owocem naturalnego zróżnicowania umysłów i nieusuwalnego podziału na wysokie – niskie w tym problem balansu między elitarnością vs egalitarnością kształcenia dającego lub nie dającego możliwości i umiejętności mądrego wyboru, swobodnej ale racjonalnej/odpowiedzialnej decyzji zwłaszcza w czasach „galopującej inflacja wersji zjawisk kulturowych”.
I może ma rację Madame Staniszkis wieszcząc, że „być może przyjdzie nam żyć w permanentnym kryzysie i uznać go za sytuację normalną?”
Kryzys (wielka zmiana, katastrofa) to chyba adekwatne określenie dla opisu obecnych procesów społecznych, analogon permanentnego stanu beta opisującego rozwój ICT.
24 września o godz. 7:47 42479
@artdeco
dziękuję za porcję uwag, i właściwie dodatkowych obszarów do rozważenia – mamy wyraźny nadmiar wątków odnośnie nadmiaru.
najciekawszy chyba, i rzeczywiście pominięty przeze mnie, jest wątek ostatni: wykluczenie i podział na wysokie i niskie (sam powiedziałbym raczej, kwestia świadomej selekcji treści). Na marginesie, kilka wpisów temu proponowałem by ująć kwestię „wysokości” kultury w kategoriach autonomiczności – i przez to mniej wartościować. polecam!
do tego jeszcze jedna sprawa: niektórzy mówią o „rozwodnieniu produkcji kultury” – w stanie nadmiaru robi się nas za dużo, i mówiąc w największym skrócie, trudno komukolwiek zarobić na rozproszonym rynku. wydaje mi się, że kwestia finansowania, powiązana z kwestią trwałości zaangażowania kulturalnego (chodzi mi o ciężko przetłumaczalną „sustainability”) jest b. ważna.
28 września o godz. 9:52 42486
być może przyjdzie nam żyć w permanentnym kryzysie i uznać go za sytuację normalną Wydaje mi się, ze pojęcie permanentnego kryzysu z racji:
– naszej wiedzy o świecie, relacjach
– wyczerpania się pewnych modeli organizacji społecznej przy jednoczesnym
– progresie technologicznym, które otwiera pole dla
– nowych rozwiązań w sferze socjo-kulturowej,
winno być przyjęte za
PEWNIK.