W kulturze nadmiaru problemy z dostępem do treści ustępują miejsca problemom z ich filtrowaniem. Jak dalecy jesteśmy od ich rozwiązania, punktuje w „Wired” Chris Collin.
Wpływ internautów na cyrkulację treści w sieci – sama redystrybucja, ale też komentowanie, ocenianie itp. – jest co najmniej równie istotnym elementem kultury 2.0, co łatwość tworzenia i dzielenia się własnymi produkcjami. Jest też zdecydowanie mniej elitarny i wydaje się, że stanowi jedyną możliwą odpowiedź na walkę z sieciowym chaosem. Jednak Collin ostro krytykuje system oddolnego filtrowania, wskazując, że niekoniecznie musi on przynosić lepsze efekty niż choćby prostackie filtrowanie przez software’owe algorytmy.
Sieć wg Collina wygląda następująco: to miejsce, w którym ludzie, którzy nawet nie przeczytali artykułu, mogą go ocenić. W którym „nie musisz czytać tego eseju, żeby wiedzieć, czy go lubisz” – bo jest przecież wiele prostszych i szybszych alternatyw. Sprawdzenie liczby fejsbukowych „lajków”, poświęconych mu tweetów, wykopów i komentarzy. Próbując wydostać się z chaosu treści, tworzymy ocean recenzji. „Was this review helpful to you? Recenzujemy nawet recenzje”.
Tym samym to „oddolne kuratorstwo treści” zaczyna przypominać starą zasadę nastolatków, zgodnie z którą po wyjściu z kina ze znajomymi jeszcze nie wiersz, czy film ci się podobał – wiadomo dopiero na przystanku, kiedy wszyscy uzgodnią swoje wersje. W sieci często uzgadniają bez oglądania filmu. A może inaczej: w sieci wszyscy niemal zawsze chodzą do kina w grupie.
I chyba trudno się z tym wszystkim nie zgodzić. Pozostaje jednak pytanie: czy można to rozwiązać lepiej?
6 października o godz. 10:19 44523
„jeszcze nie wiersz” 😉