Nadrabiając zaległości w czytaniu bloga Edwina Bendyka natrafiłem na jego wpis sprzed dwóch tygodni, dotyczący wyników wyborów, w którym pisze:
A wynik Palikota warto czytać w sposób symptomatyczny, jako pierwszą próbę artykulacji politycznej nowych zjawisk społecznych, które pączkowały na marginesach, nie były więc traktowane w głównym nurcie polityki, a także refleksji naukowej za poważne.
I uświadomiłem sobie, że wśród tych na nowo artykułowanych zjawisk brak jednego: reformy systemu własności intelektualnej, w szczególności praw autorskich. Partia, która w wielu sferach rzeczywiście wprowadza do polityki nowe punkty widzenia, a nawet nowe tematy do politycznej agendy, w kwestii praw autorskich milczy.
Nie chodzi mi przy tym o to, że to właśnie Ruch Palikota powinien postulować reformę systemu własności intelektualnej. Abtrahuję nawet od kształtu propozycji tej reformy. I do pewnego stopnia zadowoliłyby mnie nawet postulaty zaostrzenia systemu własności intelektualnej – dowolne stanowisko, które wprowadzałoby tę tematykę do debaty publicznej.
Tuż obok, w Niemczech, tego rodzaju postulaty pojawiają się w polityce – za sprawą Partii Piratów (której jedyne tak naprawdę postulaty sprowadzają się do ochrony swobód i praw podstawowych związanych z korzystaniem z nowych technologii), która zdobyła 10% w wyborach do parlamentu berlińskiego i według sondaży ma szanse na podobny wynik w wyborach na poziomie federalnym.
Tymczasem w Polsce żadna partia nie zidentyfikowała go jako kwestię kluczową dla swojego elektoratu. To już nie pierwszy raz, gdy kwestia praw autorskich okazuje się białą plamą w naszej zbiorowej, politycznej wyobraźni. Poprzednio miałem takie poczucie przy okazji reformy systemu nauki – w trakcie której omówiono chyba wszystkie kwestie związane z systemem nauki i szkolnictwa wyższego, poza reformą modeli komunikacji.
Myślę, że w tym przypadku może to świadczyć o niskich kompetencjach partii odnośnie tego rodzaju „eksperckiej” tematyki. Temat oczywiście tylko pozornie jest niszowy – prawo autorskie oddziaływuje dzisiaj na miliony osób ściągających i wymieniających się treściami w Sieci – dla części z nich stanowisko w tych kwestiach byłoby na pewno decydującym powodem dla oddania na kogoś głosu.
Marzyłoby mi się, żeby w kraju, w którym o śmierci Steve’a Jobsa gazety piszą na pierwszych stronach, kluczowe decyzje polityczne związane z jego wynalazkami były przedmiotem debaty politycznej.
27 października o godz. 21:40 44525
Sam zastanawiam się, czy to kwestia jego poglądów gospodarczych, czy może po prostu coś, na co jeszcze nie wpadł. A wydaje mi się, że to temat niekoniecznie mniej nośny, niż relacje z kościołem czy wolne konopie. Ale może jednak zbyt złożony?